Jak nie wchodzi się w nowy rok

To nie Arsenal ten mecz przegrał, tylko Fulham go wygrało. Nie zabierajmy im tego. „The Whites” zagrali w drugiej połowie jak prawdziwy angielski zespół – zadziornie, z dużą pewnością siebie i wiarą w zwycięstwo. Wiedzieli, że pomimo beznadziejnej pierwszej połowy tego meczu jeszcze nie przegrali. Po raz kolejny ziściła się stara piłkarska prawda, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Gdyby Kanonierzy w pierwszej połowie wykorzystali, chociaż połowę sytuacji, które sobie stworzyli, to na przerwę schodziliby z trzybramkowym prowadzeniem i bez obaw o drugą część spotkania.

Jednak nie można strzelać goli mając na boisku Theo Walcotta i Gervinho w tym samym czasie.  Jak już wcześniej wspominałem, Anglik, jeśli nie zacznie się w końcu rozwijać to nie powinien, za żadne skarby, wybiegać w podstawowej jedenastce Arsenalu. Theo zatrzymał się w rozwoju w momencie, kiedy założył trykot z numerem 14. I nie twierdzę, że to z powodu presji z nim związanej, ale te dwie sytuacje po prostu zbiegły się w czasie. Od sezonu 2008/09 ciemnoskóry skrzydłowy po prostu nie zrobił nawet małego kroku do przodu, ciągle bazując tylko i wyłącznie na szybkości. W ciągu trzech lat naprawdę można dopracować drybling, wykończenie akcji, lub chociaż nauczyć się podejmować właściwe decyzje. Zwłaszcza, jeżeli jest się zawodnikiem bardzo młodym, a nad twoim rozwojem czuwa Arsene Wenger. Jednak Theo jakby się uparł i wierzy, że to, co już ma to mu w zupełności wystarczy. Pewnie, miewa czasem przebłyski, ale kto ich nie ma? W ciągu ostatnich trzech lat jego naprawdę dobre mecze można policzyć na palcach u jednej ręki i pewnie przynajmniej jeden z nich i tak zostałby wolny. W poprzednim sezonie, najlepszym dla niego w koszulce z armatką na piersi, strzelił we wszystkich rozgrywkach 13 goli, z czego dziewięć w Premier League. Trzy z nich zdobył w meczu z Blackpool wygranym przez nasz zespół 6:0. To na pozostałe 27 spotkań (bo w EPL wystąpił 28 razy) daje magiczne 6 goli. Czyli jedna bramka, co cztery i pół meczu. I jeszcze raz przypominam, że był to jego najlepszy w karierze sezon… W bieżących rozgrywkach Theo na listę strzelców wpisywał się czterokrotnie, po dwa razy w EPL i w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Ostatni raz gola strzelił 29 października w pamiętnym meczu z Chelsea na Stamford Bridge. Od tamtej pory nic, zero, null, nul, cero, nada. Jedenaście kolejnych spotkań bez bramki, to dla napastnika, bo za takiego Theo chce być uważany, nie najlepsza laurka. Miejmy nadzieję, że podpatrywać on będzie przez najbliższe dwa miesiące Henry’ego. Musi się czegoś nauczyć i lepszej okazji mieć już nie będzie. Bo jeśli nie rozwinie się podglądając Titiego, to śmiem stwierdzić, że osiągnął on już szczyt swoich umiejętności i nie ma po prostu, czego rozwijać.

Kolejna sprawa to Gervinho – ile jemu potrzeba sytuacji żeby w końcu strzelić gola? Tak jak pisałem w poprzednim wpisie – nie od razu Rzym zbudowano. Nawet najlepszy obecnie piłkarz EPL, David Silva w swoim pierwszym sezonie w barwach City nie błyszczał. Musiał przywyknąć do nowego, bardzo specyficznego stylu gry na wyspach. Teraz, po 12 miesięcznym okresie przejściowym, gra świetnie i nie ma sobie równych. Dlatego wiem, że i od Gervinho nie można od razu oczekiwać cudów, że Iworyjczyk w końcu się przełamie i będzie ważnym ogniwem naszej drużyny. Bo umiejętności ma niemałe, to widać, ale potrzeba czasu, aby wszystko mu się w głowie poukładało. A że tą ma nie małą, to może to trochę potrwać. Jednak oczekiwać od niego, aby na 5-6 sytuacji w meczu, wykorzystał, chociaż jedną, to chyba nie za wiele? Gole strzela się tak samo jak w Ligue 1, należy kopnąć piłkę w kierunku tego białego prostokąta, tak, aby nie zatrzymał jej ani bramkarz, ani obrońca drużyny przeciwnej. I jeśli kopnięto ją nie za wysoko, ani nie za bardzo w bok, to powinien być gol. Szkoda, że Gerwazy, jak nazywają go użytkownicy Kanonierzy.com, co niedawno zobaczyłem i bardzo mnie rozbawiło, z uporem maniaka posyła piłkę albo obok słupka, albo prosto w ręce golkiperów. Jednak jak już mówiłem – wierzę, że jego czas jeszcze przyjdzie. Wierzę. Wierzę…

Jeszcze słówko o Wojtku. Obydwa gole można zaliczyć na jego konto. Przy pierwszej bramce popełnił ewidentny błąd, zachował się jak de Gea w meczu United – Rovers. Druga bramka, według mnie, też idzie na jego konto. Ok, obrońcy zachowywali się zbyt pasywnie, żaden się nie ruszył do piłki, ale Zamora strzelił na krótki słupek, a Szczęsny nawet nie drgnął. Klasowy bramkarz nie ma prawa puszczać goli w taki sposób.

W pierwszej połowie poniedziałkowego meczu nasi zawodnicy zmarnowali tyle dogodnych sytuacji do zdobycia gola, że wstydem dla gospodarzy byłoby gdyby takiej nieporadności przyjezdnych nie wykorzystali. Szkoda tej zmarnowanej szansy, bo gdyby Arsenal w tym spotkaniu zwyciężył, to byłby największym wygranym okresu świąteczno-noworocznego. W tym czasie poległy przecież obydwa Manchestery, a my odrobiliśmy punkty do Liverpoolu i Chelsea. Przeskoczyliśmy w tabeli te zespoły i jesteśmy jedynie trzy punkty za Tottenhamem. Piękny scenariusz. Chyba za piękny. Teraz znowu musimy gonić „The Blues” i liczyć, że ekipa prowadzona przez AVB potknie się na kolejnym rywalu. Wszystko, to co los nam sprezentował w sylwestra i nowy rok, to na co sobie zapracowaliśmy, zostało zaprzepaszczone w ostatnie siedem minut poniedziałkowego spotkania. Jednak taka jest piłka.

Nie ma się co rozczulać, trzeba się skupić na najbliższych spotkaniach. Przez ostatnie kilka dni mieliśmy bardzo napięty terminarz, co można potraktować jako usprawiedliwienie dla zupełnie bezbarwnych w ostatnich minutach meczu z Fulham, zawodników AFC. Teraz jednak będą mieli czas na odpoczynek, gdyż będzie trochę luźniej – dopiero w następny poniedziałek czeka nas mecz trzeciej rundy FA-Cup z Leeds, a za kolejne sześć dni pojedynek ze Swansea City. Mecze z niezbyt wymagającymi rywalami, obydwa, jeśli chcemy być traktowani poważnie, musimy wygrać. Jednak żeby tak się stało potrzeba wzmocnień. Wenger chyba widzi, że ta maszynka nie do końca działa tak jak powinna. Brakuje kogoś, kto w krytycznym momencie zdejmie odpowiedzialność z van Persiego za strzelanie goli. Holender jest niesamowity, ale nie może każdego meczu grać na najwyższych obrotach, to po prostu niemożliwe. Gervinho i Walcott goli nie gwarantują, tym bardziej Chamakh i Park. Dlatego mam nadzieję, że Boss wie, co robi podpisując kontrakt z Henrym, i że wniesie on do zespołu coś więcej niż tylko doświadczenie. Dodatkowo na zabój potrzebujemy wzmocnić defensywę. Kontuzjowani są Sagna, Santos, Jenkinson, Gibbs i Vermaelen. Teraz, za idiotyczną czerwoną kartkę kilka spotkań opuści też Djourou. Do dyspozycji Bossa zostali więc Per, Koscielny, Miquel, Squillaci i grający ostatnio w defensywie Coquelin. Czyli nie jest źle – jest tragicznie. Jeśli do gry nie wróci któryś z kontuzjowanych obrońców, to trzeba będzie sprowadzić nie jednego, a dwóch zawodników, którzy wzmocnią defensywę. Wenger przebąkiwał coś o wypożyczeniu jakiegoś zawodnika, ale nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł. Zwłaszcza, że z klubem powinni pożegnać się tacy zawodnicy jak beznadziejny Squillaci i zupełnie nieprzekonywujący mnie od dłuższego czasu Djourou. Do klubu powinien dołączyć przynajmniej jeden obrońca na zasadzie transferu definitywnego – to zagwarantowałoby jakąś ciągłość, pozwoliłoby z optymizmem patrzeć w przyszłość.