Archive for 2011

iGol - TOP 10 transferów Bundesligi

Z braku laku wstawię kolejny tekst publicystyczny napisany dla iGol.pl. Z góry zaznaczam, że nie ma nic wspólnego z Arsenalem. 
Po najlepszych transferach Premier League i Premiera Division czas na najtrafniejsze zakupy w Niemczech. Nasze zestawienie zdominowali bramkarze, którzy wywalczyli aż cztery z dziesięciu możliwych pozycji.

Prezent z Villa Park

Jedno mogę wam obiecać – meczu z Aston Villą na pewno nie obejrzę, więc pewnie go wygramy. Jak już wcześniej wspominałem, za każdym razem, gdy oglądam mecz Arsenalu, to właśnie tracimy punkty – Marsylia, Olympiakos, Fulham, a teraz jeszcze City. Z ostatnich kilkunastu spotkań AFC oglądałem tylko te cztery i zdobyliśmy w nich dwa punkty, strzelając łącznie dwa gole… Tak więc macie moje słowo, że najbliższego meczu nie zobaczę. A przynajmniej nie na żywo.

Państwo w państwie...

Jako, że piłka nożna jest nieodłącznym elementem życia publicznego, to ludzie zasiadający za sterami FIFA i UEFA są niemal równie ważni, co głowy poniektórych państw. Panowie myślą, że mogą wszystko, bo to od nich zależy przyszłość piłki w Europie i na świecie, a także każdego poszczególnego klubu. Do tej pory było tak, że jeśli któryś z nich coś sobie wymyślił, to nie było od tego odwrotu. Nikt przecież nie będzie walczył z tak potężną federacją, jaką jest FIFA.

AC Milan na drodze do ćwierćfinału

No oczywiście, że mogło być lepiej, ale czy mamy powody do narzekania? Milan jest, co prawda mistrzem Włoch, ale trzeba przyznać, że nie prezentuje się jakoś nadzwyczajnie. Na pewno nie mamy się czego bać, trzeba się tylko odpowiednio przygotować do tego dwumeczu. Muszę przyznać, że w przeciwieństwie do większości fanów AFC nie chciałem wylosować FC Basel, tylko Olympique Lyon. Nie to, żebym uważał Francuzów za jakiś specjalnie łatwy do przejścia zespół – mój brat jest kibicem Lyonu i z pewnością taki dwumecz wzbudziłby w domu sporo emocji.

Odkryli Wojtka!

Wojciech Tomasz Szczęsny, bramkarz Arsenalu został przez dziennikarzy popularnego tygodnika „Piłka Nożna” uznany za piłkarskie odkrycie 2011 roku. Trudno się z tym wyborem nie zgodzić, bo w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy Wojtek naprawdę dokonał niesamowitego postępu, wspiął się na szczyt i teraz może z góry patrzeć na wszystkich maluczkich. Jest największym odkryciem właśnie kończącego się roku nie tylko w Polsce, ale i chyba w całej Europie.  Jednak kibiców AFC z pewnością zdziwiła wiadomość, że to Robertowi Lewandowskiemu, a nie Wojtkowi właśnie, przypadł tytuł najlepszego polskiego piłkarza A.D 2011. Z początku też tego wyboru nie rozumiałem, ale po chwili, takiej naprawdę krótkiej, gdy ochłonąłem i zobaczyłem nominowanych w obydwu kategoriach wybór „Lewego” nagle stał się oczywisty.

Liczę na Champions League

Z powodu natłoku zajęć i przeróżnych obowiązków nie mam ostatnio zbyt wiele czasu na oglądanie meczów, nawet tych Arsenalu. Ale może to i dobrze? Bo właśnie zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, gdy jednak znajdę chwilę na meczyk to akurat wtedy tracimy punkty. Z ostatnich dziewięciu spotkań oglądałem tylko potyczki z Marsylią (0:0), Fulham (1:1) i Olympiakosem (1:3). Naprawdę mam pecha, albo go przynoszę, bo były to jedyne spotkania, których Arsenal nie wygrał… 

ARSENE WENGER OD A DO Ż

Arsene Wenger to z pewnością postać nietuzinkowa. Tak jak kiedyś wszystkich fanów Arsenalu złączył i pokazał im, na czym polega prawdziwy, ofensywny futbol, tak teraz jednoznacznie ich podzielił. Jedni kibice kochają go za to, że jest z klubem na dobre i na złe, inni mają serdecznie dość jego skąpstwa i braku ambicji. Pozostali, ci, którzy się z Arsenalem nie identyfikują mają go po prostu za starego dziwaka, który lubi otaczać się młodymi mężczyznami. Aby opisać tak barwną postać 24 litery (według zastosowanego tu alfabetu) to zdecydowanie za mało i niektóre z nich mają przypisane dwa, lub nawet trzy hasła. Przed wami trener ubiegłej dekady, który od siedmiu lat nie zdobył trofeum, magister inżynier, wokół którego lata pizza i na którego cześć nazwano asteroidę. Panie i panowie – Arsene Wenger.

No i gdzie ten Bayern?

Jak pisałem w poprzednich postach, na portalu iGol.pl zajmuje się Bundesligą, tak więc czasem i tutaj wrzucę jakiś tekst na ten temat. Dzisiaj jest to "Komentarz do Bundesligi", tyle, że tym razem tekst na blogu jest bardziej rozwinięty, niż ten który znalazł się na portalu iGol. Taki bonusik dla was :)


Przed rozpoczęciem tego sezonu Bundesligi wszyscy – od kibiców i ekspertów, po przez działaczy, trenerów i piłkarzy innych klubów, aż po samych zawodników i włodarzy Bayernu jasno twierdzili, że w tym roku monachijczycy nie będą mieli sobie równych. Co niektórzy doszli nawet do wniosku, że lepiej byłoby dać Bayernowi pierwsze miejsce jeszcze przed sezonem, a reszta niech się bije o podium. Póki, co po za świetną serią między drugą a dziewiątą kolejką, Bayern nie pokazał nic, co pozwalałoby myśleć o mistrzostwie.

Song i van Persie kluczem do sukcesu

Szczerze muszę przyznać, że nie oglądałem spotkania z Norwich City, gdyż w tym czasie miałem kilka innych rzeczy na głowie. Z wynikiem byłem jednak na bieżąco, gdyż kazałem młodszemu bratu wysyłać do mnie smsy po każdej bramce, bądź kartce. Brat wywiązał się z zadania doskonale i dzięki temu nie musiałem, co chwilę sprawdzać wyniku, aby wiedzieć jak wygląda sytuacja. Dlatego, że meczu nie widziałem, zdecydowałem się nic o nim nie pisać, bo mijałoby się to z sensem. Bo co miałbym napisać? Że van Persie znowu pokazał klasę? To przecież wie każdy z was. Jednak muszę o tym napisać po meczu z Borussią. Van Persie jest WIELKI, a Arsenal w końcu zaczyna grać tak, byśmy sobie tego życzyli.

EuroPodsumowanie: Znamy wszystkich uczestników Euro

Mój drugi tekst z cyklu EuroPodsumowanie na portalu iGol.pl ujrzał światło dziennie. Serdecznie zapraszam do czytania, a dla tych, którym nie chcę się buszować po internecie, wstawiam go tutaj :)

Nie pomyliłem się przy wytypowaniu czterech ostatnich uczestników przyszłorocznego Euro, ale trzeba przyznać, że znając wyniki pierwszych spotkań, nie miałem prawa się pomylić. Żaden z trzech zespołów, które wygrały pierwsze mecze, nie roztrwonił zaliczki, a Portugalczycy, tak jak to zapowiadałem, rozjechali Bośnię i Hercegowinę.

EuroPodsumowanie: Prawie wszystko jasne

Tak jak mówiłem, jeśli tekst nie okaże się klapą, to wrzucę go i na bloga. No więc sądzę, że jest ok i dobrze się go czyta, tak więc wrzucam i tu. Zapraszam do lektury!

Za nami pierwsze połowy barażowych dwumeczów. Awans do polsko-ukraińskiego Euro praktycznie zapewniły sobie wczoraj trzy drużyny – Czechy, Irlandia i Chorwacja. Jedynie w Sarajewie, gdzie gospodarze podejmowali Portugalczyków, obyło się bez goli i w tym przypadku sprawa rewanżu pozostaje otwarta.

Nic o Arsenalu

Wróciłem do pisania akurat, gdy zaczęła się przerwa reprezentacyjna, czyli w sumie sezon ogórkowy. Teraz trzeba trzymać kciuki za reprezentację, kibicować zawodnikom, z którymi, na co dzień wcale się nie utożsamiamy. Bardziej interesuje mnie zdrowie i forma Sagny, niż Piszczka, Gervinho, niż Obraniaka i van Persiego, niż Lewandowskiego. Nie wiem czy tylko ja tak mam, czy tylko mnie ci „nasi” piłkarze tak mało obchodzą. Ale naprawdę cieszę się, że kibicuję zagranicznemu klubowi. W ten sposób mogę się odciąć od tego całego bagienka, mieć to wszystko gdzieś. Odpocząć od kibicowania na kilka dni, bo w tym czasie nie trzymam kciuków za nikogo.

Reaktywacja

Z takich, a nie innych powodów, mój blog już od dłuższego czasu był martwy. Natłok zajęć, niezwykle zajmujące wakacje, praca, pisanie na pewnym portalu internetowym, ogarnięcie powrotu na uczelnie, kilka facebookowych gier, od których się chyba nawet uzależniłem (czas przeszły, już mi przeszło i nagle mam jakby więcej wolnego czasu), a do tego jeszcze życie osobiste. Tak się jakoś złożyło, że nie miałem czasu, ani nawet chęci, pisać dalej. Teraz, szczerze powiem, wraz z odrobiną wolnego i coraz lepszą grą Arsenalu, chęć powróciła. Sporo mnie ominęło, o wielu rzeczach już tu nie napiszę, bo to bez sensu. Wszyscy pamiętamy koszmarne 8:2 z United, derby z kogutami, obietnicę Wilshere’a o zakończeniu kariery z armatką na piersi, czy w reszcie 5:3 na Stamford Bridge. Do tych spraw nie ma co wracać, będzie tylko o tym, co tu i teraz, albo o tym co dopiero przed nami. Nie jestem jedynym bloggerem i przez ten czas mogliście czytać opinie innych kanonierów, którzy mieli nieco więcej samozaparcia i dyscypliny ode mnie i nie przestali pisać.

Po dupie od Tottenhamu, po dupie od Boltonu...

Kolejny rok w plecy. Kolejne trofea niezdobyte. Kolejne wyśmiewacze komentarze, kolejne zazdrosne spojrzenia w kierunku Old Trafford. United nie gra nic nadzwyczajnego, wygrywa większość spotkań po 1:0, gole strzelają wyłącznie Berbatov i Chicharito, a w bramce dziesiątą młodość przeżywa van der Saar. Ratują ich, co mecz, jak jeden czy drugi to akurat trzeci. Ale to wystarczy, by być mistrzem Anglii, bo żaden inny zespół tak nie potrafi. Arsenal za to potrafi, co innego. Potrafi grać piłkę nie z tej planety i zebrać solidny wpierdol. Nie możliwym jest grać ładnie, grać młokosami i wygrać mistrzostwo? Możliwe, udowodnił to Jurgen Klopp z Borussią. Jemu udało się to, co od siedmiu lat nie udaje się Wengerowi…

Gdzie naprawdę leżą problemy Arsenalu?

Almunia i Squillaci po raz kolejny zaprezentowali to, z czego znani w piłkarskim świecie są najlepiej. Brak myślenia, brak umiejętności i zawalanie Arsenalowi kolejnych spotkań. Co, jak co, ale to, ci panowie akurat robić potrafią. Szczerze mówiąc nie mam do nich większych pretensji, bo niczego więcej od nich oczekiwać nie mogę. Pretensje mam do Wengera, który widząc ich, na co dzień, dalej jest święcie przekonany, że są wystarczająco dobrzy by reprezentować najbardziej utytułowany klub z Londynu. I to do niego mam pretensje, że woli w składzie wystawić Squillaciego, niż Miquela.

Kilka słów o ćwierćfinałach CL

Dziwnie ogląda się losowanie ćwierćfinałów Ligi Mistrzów, gdy wiesz, że w żadnej z kulek nie ma karteczki z napisem „Arsenal FC”. Niby są jakieś tam emocje czy niepewność, ale w sumie mało mają wspólnego z tymi prawdziwymi, gdy Kanonierzy wciąż są w grze. A oglądanie w ćwierćfinale Realu (już zdążyłem zapomnieć, że Real kiedykolwiek przeszedł pierwszą fazę play-off) Tottenhamu, czy Szachtaru (który przecież na rozpoczęcie nowego sezonu CL zmiażdżyliśmy w grupie 5:1) po prostu boli.
Inter Mediolan - Schalke 04 Gelsenkirchen - Chelsea Londyn - Manchester United
Real Madryt - Tottenham Hotspur - FC Barcelona - Szachtar Donieck

Ale to już było...

Trzy solidne kopniaki w dupę w ciągu dwóch tygodni. Oto jak szybko United, Barcelona i (sic!) Birmingham sprowadziły nas na ziemię. 

27 lutego staliśmy przed ogromną szansą zdobycia wszystkich, czterech pucharów, jakie tylko nam zaproponowano. Finał Carling Cup ze słabym w tym sezonie Birmingham City, niezła zaliczka przed wyjazdem na Camp Nou, terminarz ligowy o wiele lepszy od tego United i bezpośrednie starcie z Diabłami w FA Cup.

Zostajemy na dwóch frontach

O meczu z Barceloną powiedziano i napisano już praktycznie wszystko. Teraz moja kolej. Arsenal wcale nie chciał wygrać (a nawet grać), Barcelona była o niebo lepsza, a przy tym sędzia Massimo B. (o nim nie będzie ani słowa, oficjalnie go bojkotuję) czuwał, aby Katalończykom nic złego się nie stało. Tak samo jak Wenger i nasi zawodnicy wprawili nas trzy tygodnie temu w wielki zachwyt, tak samo teraz srogo nas zawiedli. Piłkarze pokazali zupełny brak woli walki i pomysłu na grę. Muszę przyznać, że ten mecz był historyczny. Pierwszy raz w życiu widziałem Arsenal, który nawet nie oddał strzału (choćby niecelnego) na bramkę rywala. Panowie i Panie historia napisała się na naszych oczach!

Zraszaczem po twarzy, czyli awans na Camp Nou

Serce mi bije jak szalone, a ręce całe się trzęsą. Od rana nie mogę opanować emocji i myślę tylko o meczu na Camp Nou. Nie da się ukryć, ten mecz to nasze być, albo nie być w Champions League i nie wyobrażam sobie, bym miał podchodzić do niego spokojnie. Zwłaszcza, że mamy naprawdę duże szanse udowodnić, że Arsenal to Klub, który jest w stanie wygrywać z wielkimi i zdobywać trofea. Żadne inne wydarzenie, żaden inny mecz, żadne zwycięstwo nie będzie w stanie przekonać tych wszystkich niedowiarków, że Kanonierzy naprawdę potrafią.

ManU bez punktów, Barca bez stoperów


Gratulacje dla Liverpoolu! Właśnie na takie spotkanie czekałem. United zostało upokorzone, bezpłciowi i bezradni zawodnicy diabłów dostali łomot drugi raz z rzędu. W końcu ktoś utarł Fergusonowi ten jego czerwony nos. Suarez i Kuyt wykonali dla Arsenalu Liverpoolu świetną robotę. Nie dość, że Manure zostało bez punktów, to jeszcze ich morale na pewno ucierpiały. Dwie porażki z rzędu w tak prestiżowych pojedynkach na pewno zabolały.

Prawdziwy kogel mogel, czyli: Parę słów o Chelsea, Leyton Orient, Kolo, Chamakhu, Beniu i kontuzjach

Miałem parę dni przerwy od pisania, a to wszystko przez głupi brak czasu. Jak nie zajęcia na uczelni to praca, jak nie praca to uczelnia. Po drodze trzeba jeszcze coś zjeść, trochę snu, zobaczyć się z dziewczyną, walnąć sobie browarka… Naprawdę nie na wszystko da się znaleźć czas. Dlatego teraz w jednym poście będzie na kilka tematów.

Chelsea – Manchester United
Zawodnicy Chelsea w końcu pokazali, że mają jaja. I to w najlepszym (dla Arsenalu) momencie.

Chelsea - United, czyli kto lepiej strzela (lub wali łokciem)

Już bardzo dawno nie oglądałem żadnego meczu, w którym nie grał Arsenal (te staram się oglądać wszystkie, kiedy tylko mogę). Nie pozwala mi na to brak czasu, zmęczenie, bądź jakieś niespodziewane wydarzenia. Ale dzisiaj mam trochę wolnego i zmęczony wcale nie jestem. Tak, więc jeśli nic niespodziewanego się nie wydarzy, to z wielką chęcią obejrzę spotkanie Chelsea - United.

27 lutego 2011 - Dzień, jak codzień


A jednak nie. To nie był ten dzień.

27 lutego 2011 na zawsze pozostanie dla mnie datą przedstawiającą naszą nieporadność. Czyli taką samą jak każda inna w ostatnich sześciu latach. A być może, wspomnienie o niej zaboli jeszcze bardziej. Miał być premierowy Puchar Ligii dla Wengera i trzeci dla Arsenalu. Miało być pierwsze od sześciu lat trofeum, pierwsza część poczwórnej korony, a przede wszystkim pokazanie tym niedowiarkom, że nasi chłopcy dorośli. Zostało rozczarowanie, smutek i poczucie winy, że znowu dałem się im nabrać.
Najgorsze jest to uczucie po przegranym finale. Żadna wściekłość, żadne wkurwienie, żadna złość. Najzwyklejszy na świecie żal i smutek - marafczyk

27 lutego 2011 - Dzień, na który wszyscy czekamy


Puchar Anglii zdobyty w 2005 roku, to ostatnie trofeum w gablocie najbardziej utytułowanego klubu z Londynu - Arsenalu.  Od tamtej pory kibice Kanonierów przeżywają same porażki i niepowodzenia swoich pupili. Na zmianę 3 lub 4 miejsce w lidze oraz finały Carling Cup i Ligi Mistrzów. To wszystko, czym mogliśmy się „cieszyć”.