EuroPodsumowanie: Prawie wszystko jasne

Tak jak mówiłem, jeśli tekst nie okaże się klapą, to wrzucę go i na bloga. No więc sądzę, że jest ok i dobrze się go czyta, tak więc wrzucam i tu. Zapraszam do lektury!

Za nami pierwsze połowy barażowych dwumeczów. Awans do polsko-ukraińskiego Euro praktycznie zapewniły sobie wczoraj trzy drużyny – Czechy, Irlandia i Chorwacja. Jedynie w Sarajewie, gdzie gospodarze podejmowali Portugalczyków, obyło się bez goli i w tym przypadku sprawa rewanżu pozostaje otwarta.

Irlandczycy już po pierwszym barażowym meczu mogą cieszyć się z awansu

Estońscy piłkarze zostali brutalnie potraktowani przez kolegów z Irlandii. Mieszkańcy nadbałtyckiego kraju chyba liczyli, że tak jak udało im się dostać do baraży, tak samo będą potrafili te baraże przejść i pierwszy raz w historii wystąpić na jakimś turnieju. Niestety, ich marzenia i nadzieje zostały zweryfikowane przez reprezentantów Irlandii, którzy, co tu dużo mówić, w piłkę grają po prostu dużo lepiej. Ostatnim tak jednostronnym widowiskiem w barażach do Euro był pojedynek Holandii ze Szkocją, gdy te drużyny walczyły o awans do Euro 2004. Na Amsterdam Arena gospodarze pokonali wtedy Wyspiarzy aż 6:0, a bohaterem meczu był niegrający już teraz w kadrze Ruud van Nistelrooy, zdobywca hat-tricka. Wczoraj blisko powtórzenia jego wyczynu był Robbie Keane, który dla swojego zespołu strzelił dwie bramki, a do zdobycia trzeciej zabrakło mu zaledwie kilku centymetrów. Warto zaznaczyć jednak, że mecz ustawiły szybko strzelony przez gości gol i czerwona kartka dla Andrei Stepanowa. Estoński obrońca wyleciał z boiska już w 34. minucie spotkania i wtedy było jasne, że gospodarze o zwycięstwo już nie powalczą. Mecz zakończyli w dziewiątkę, gdyż „wyczyn” Stepanowa powtórzył na trzynaście minut przed końcem spotkania Raio Piiroja. W lekką depresję wpaść może Siergiej Pareiko, bramkarz Wisły Kraków. Jego klub nie ma najlepszej serii (dwie porażki w lidze, z Cracovią i Podbeskidziem, plus przegrana 4:1 z Fulham w Londynie), a teraz jeszcze pognębili go Irlandczycy. Naprawdę nie zazdroszczę.

Chorwaci zdeklasowali Turków na ich terenie
O rewanż za ćwierćfinał Euro 2008 postarali się Chorwaci. Na Ernst Happel Stadion w Wiedniu przegrali wtedy z Turkami w rzutach karnych 1:3. Teraz, po świetnej grze, pokonali podopiecznych Guusa Hiddinka na ich terenie 3:0. Z całą pewnością są oni na tyle dojrzałym zespołem, że nie pozwolą sobie na wpadkę na własnym stadionie i już teraz mogą cieszyć się z awansu na przyszłoroczne mistrzostwa. W sumie to i lepiej, gdyż tak słabo grający Turcy furory na Euro z pewnością by nie zrobili. Ich kiepska gra to największa zagadka tych eliminacji. Drużyna całkiem przyzwoita, piłkarze występują w najsilniejszych klubach Europy, z Realem, Atletico Madryt i Valencią na czele. Przed eliminacjami objął ich jeden z najskuteczniejszych w ostatnich latach szkoleniowców, który gdzie się nie pojawił, to osiągał zamierzony wynik. O Holendra wałczyło kilka reprezentacji i drużyn klubowych, a ten zdecydował się na Turcję. W sumie nic dziwnego – są pieniądze, infrastruktura, dobrzy piłkarze, odpowiednia atmosfera wokół kadry. Nic tylko poprowadzić kolejny zespół do sukcesów. A tu coś się zacięło. Całe eliminacje, zamiast grać, drużyna człapała, grała słabo i nieskutecznie – w dziesięciu meczach Turcy strzelili zaledwie trzynaście bramek. To mniej niż Belgowie i Austriacy, z którymi wygrali rywalizację w grupie A, ale także wydaje się mające mniejszy potencjał Armenia, Estonia, Finlandia i Grecja. A tak ofensywnie i skutecznie grających Chorwatów oglądanie na Euro będzie czystą przyjemnością. Wydaje się, że aktualnie mają silniejszą drużynę niż trzy lata temu, kiedy to media sądziły, że podopieczni Bilicia będą w stanie powtórzyć sukces Danii z 1992, kiedy to „Dynamit” został niespodziewanym mistrzem Europy. Jak dla mnie, konsekwencja w budowaniu tej drużyny, bardzo dobrzy zawodnicy i ciągle ten sam trener z niezmienioną wizją zespołu mogą się okazać kluczowe. Liczę, że rodacy Davora Sukera będą czarnym koniem turnieju i sprawią niejedną niespodziankę.
Tym razem Vedad Ibisević nie miał powodów do zadowolenia

Na temat meczu Bośni z Portugalią powiedzieć można naprawdę niewiele. Samo spotkanie było tragicznie nudne, obydwu zespołom brakowało pomysłu na grę. Czasem coś wyszarpać próbował Cristiano Ronaldo, ale na samych próbach się kończyło. Mimo wszystko, tytuł najlepszego zawodnika meczu należy przyznać Asmirowi Begoviciowi. Bramkarz Stoke kilka razy uratował swój zespół przed stratą gola. Słowa pochwały należą mu się zwłaszcza za interwencję w końcówce spotkania, gdy złapał piłkę uderzoną przez obrońcę swojego zespołu. Z drugiej strony barykady, czyli rywalizację na najgorszego zawodnika w cuglach wygrał Vedad Ibisević. Napastnik Hoffenheim w jedenaście minut zmarnował trzy stuprocentowe sytuacje do zdobycia gola – to więcej niż miała reszta bośniackich piłkarzy razem wzięta. I to za każdym razem „popisał się” czymś innym. Najpierw nie potrafił opanować lecącej wprost do niego piłki, potem po minięciu dwóch przeciwników po prostu podał futbolówkę do portugalskiego bramkarza, a w końcu, będąc z nim sam na sam, z siedmiu metrów wykopał piłkę w trybuny. To był doprawdy piękny „hat-trick”. Jeśli Bośniacy znowu przegrają baraże z Portugalią, tak jak miało to miejsce dwa lata temu (tyle że wtedy walczyli o awans na mistrzostwa świata), to głównym winowajcą z pewnością okrzyknięty zostanie Ibisević. W sumie największym pechem tych zespołów jest to, że po raz kolejny trafiły na siebie. I jednych, i drugich chciałbym zobaczyć na polskich boiskach, a tak kogoś zabraknie. Więc na mistrzostwa Starego Kontynentu nie zawitają albo Dzeko z kolegami, albo drużyna Ronaldo.

Czesi mają sporą zaliczkę przed rewanżem w Czarnogórze
W ostatnim barażowym meczu Czesi odprawili 2:0 Czarnogórców. Szczerze muszę przyznać, że na taki wynik liczyłem, gdyż uważam, że byli reprezentanci Serbii nie są jeszcze gotowi na grę w takim turnieju. Co prawda, w eliminacjach prezentowali się całkiem przyzwoicie, zostawiając w pokonanym polu drużyny Szwajcarii, Walii i Bułgarii, ale to jeszcze nie jest to. W ośmiu eliminacyjnych meczach strzelili zaledwie siedem bramek, co było najgorszym wynikiem wszystkich drużyn, które pozostały w grze. Czesi udowodnili za to, że pogłoski o ich piłkarskiej śmierci są mocno przesadzone. Wciąż mają solidny, doświadczony zespół i to pomimo zmiany pokoleniowej. To właśnie z jej powodu grali ostatnio słabiej, ale wydaje się, że okres przebudowy już za nimi. Liderami drużyny są grający w czołowych europejskich zespołach zawodnicy, którzy z pewnością są w stanie pociągnąć ten wózek. Petr Cech, Tomas Rosicky, Michal Kadlec, Jaroslav Plasil czy Tomas Sivok to piłkarze o uznanej w Europie marce i szkoda by było, gdyby zabrakło ich na przyszłorocznym turnieju. Zwłaszcza że mają na niego tak blisko. Na Czarnogórców czas jeszcze przyjdzie. Mają zdolną młodzież, solidne fundamenty drużyny i naprawdę ciekawą przyszłość przed sobą… Co prawda, jest jeszcze rewanż w Podgoricy, ale nie wierzę, ze Czesi wypuszczą z rąk taką przewagę. Nie takie przypadki futbolowy świat widział, ale jeśli nasi południowi sąsiedzi zagrają tak jak wczoraj, to nie powinni mieć problemu. W końcu wystarczy jedna strzelona bramka, a wtedy nawet trzy stracone nie będą miały znaczenia.

Moje typy do awansu to: Czechy, Chorwacja, Irlandia i Portugalia. W Lizbonie gospodarze powinni sobie poradzić z przybyszami z byłej Jugosławii. W sumie w nieco lepszej sytuacji są Bośniacy, gdyż każdy bramkowy remis promuje właśnie ich, ale Ronaldo i spółka nie dadzą plamy. W każdym bądź razie rewanże w Czarnogórze i Portugalii zapowiadają się bardzo ciekawie, a te w Chorwacji i Irlandii nie będą miały większego znaczenia. No cóż, byle do wtorku!

Oryginał na iGol.pl