Pechowa pierwsza połowa

Dawno, bardzo dawno mnie tu nie było. Blisko dwa tygodnie bez wpisu, to kupa czasu. Jednak są w życiu, zwłaszcza studenta, rzeczy ważne i ważniejsze. Przez ostatnie dwa tygodnie pilnie uczyłem się do sesji, aby szybko ją zaliczyć i mieć cały ten stres z głowy. Teraz, gdy wreszcie mam chwilę, aby odsapnąć od razu siadam do klawiatury i zaczynam nadrabiać zaległości.

Po jakże dziwnym spotkaniu Arsenal awansował do następnej rundy FA Cup. Przez cały mecz Kanonierzy przeważali, kontrolowali grę, mieli mnóstwo sytuacji, a jednak w pierwszej połowie widzieliśmy zespół tak samo bezradny jak w trzech ostatnich przegranych meczach ligowych.

Była to bezradność zarówno w ofensywnie, jak i w grze obronnej, tyle, że objawiła się zupełnie inaczej, niż w spotkaniu ze Swansea. W Walii nasi zawodnicy zupełnie sobie nie radzili. Na kilometr biło od nich bezsilnością, nie umieli przeciwstawić się lepiej dysponowanemu rywalowi, który po prostu ich przygniótł. Wczoraj wyglądało to zupełnie inaczej – to Kanonierzy kontrolowali grę, mieli więcej sytuacji strzeleckich i zdecydowaną przewagę w posiadaniu piłki. W pierwszej połowie mieli jednak wielkiego pecha. Piłka za nic nie chciała minąć Shaya Givena i wpaść do bramki „Villans”. Irlandzki bramkarz wykazał się niemałymi umiejętnościami – w końcu nie na darmo Wenger przed rokiem i przed dwoma lata, z uporem maniaka próbował ściągnąć go na Emirates. Dodatkowo Given miał sporo szczęścia, a naprzeciwko siebie Theo Walcotta, który chyba nie bardzo wiedział chce robić na boisku.

Łyk statystyki: gracze Aston Villi oddali w tym spotkaniu pięć strzałów – wszystkie celne, z czego dwa wpadły do siatki. Naprawdę imponująca skuteczność. Kanonierzy, uderzali na bramkę 13-krotnie, z czego dziewięć razy piłka leciała w światło bramki. Strzelili tylko trzy gole. Niektórzy mogą stwierdzić, że w takim razie różnice zrobili bramkarze – jeden łapał prawie wszystko, drugi prawie nic. Niby to prawda, ale osobiście daleki jestem od krytykowania Łukasza – swoje wybronił, co miało wpaść to wpadło.
Po przerwie za wiele się nie zmieniło, gra obydwu zespołów dalej wyglądała tak jak przed przerwą – gospodarze zacięcie atakowali, a podopieczni Alexa McLeisha liczyli na kontry i stałe fragmenty gry. Okazało się jednak, że to nie Kanonierzy mieli pecha – miała go ta drużyna, która broniła bramki po lewej stronie.  Bo tak samo jak pechowo gole tracił Arsenal, tak w drugiej części spotkania nieszczęśliwie traciła je Villa. Dwa karne i pół samobója w siedem minut – sami się o to prosili. Mecz chyba każdy oglądał, kto nie miał szansy – tutaj jest skrót, śmiało, zanim ACTA wejdzie w życie.


FAC_-_Arsenal_v._Aston_Villa_-_HIGHLIGHTS...

Druga sprawa to postawa naszych zawodników. Po raz kolejny nagrabił sobie u mnie Walcott, który pomimo lecących lat pozostaje jeźdźcem bez głowy. Biega, lata, robi dużo szumu, ale to wszystko na nic, bo gdy przychodzi ten decydujący moment, to zawsze podejmie złą decyzję. Widać to było nawet przy jego wczorajszej bramce – wbiegł w pole karne, minął dwóch rywali i się pogubił, zupełnie nie wiedział, co ma zrobić. Najlepszym wyjściem byłoby chyba podanie do mającego przed sobą pustą bramkę AOC, ale on wolał strzelać. No i tak strzelił, że Given piłkę odbił, jednak na nasze szczęście Alan Hutton zachował się jeszcze gorzej od Theo i kopnął futbolówkę prosto w głowę naszego skrzydłowego. Gol i 2:2. Tym razem Anglik miał sporo szczęścia i jego gorąca głowa nie kosztowała nas porażki.

Przeraża mnie też, to jak słabo na tle Coquelina, czy Yennarisa wypada Djourou. Nastoletni Francuz i Anglik dopiero w tym sezonie zadebiutowali w pierwszej drużynie AFC i obydwaj prezentują się o klasę lepiej od szwajcarskiego defensora. DJ, całe szczęście zawieszony jest za czerwoną kartkę i wczoraj go nie oglądaliśmy, na pozycji prawego obrońcy jest po prostu bezużyteczny – więcej z niego szkody niż pożytku. Zgoda, nie jest to jego wymarzona pozycja, lepiej (?) prezentuje się on na środku defensywy, ale podobnie jest w przypadku Coqa i Yennarisa. Obydwaj pierwszy raz grali na nowej dla siebie pozycji prawego obrońcy i byli w tym o niebo lepsi od szwajcara. Nie zrozumcie mnie źle – cieszy mnie dobra dyspozycja tych dwóch zawodników, ale to, że w rozwoju wyścigają DJ’a jest mocno niepokojące. Bo skoro te młokosy są od niego lepsze, to, po co trzymać go w klubie? Jak dla mnie miejsca dla Djourou już na Emirates nie ma. Powinien on albo z odejść, albo śladem Squillaciego usunąć się na dalszy plan. W sytuacjach naprawdę awaryjnych ok, niech gra, ale nie częściej.

Yennaris we wczorajszym meczu nie zagrał, więc nie będę o nim pisał – zrobię to przy okazji innego spotkania. Na pochwałę według mnie zasłużyli Coquelin i Rosicky, którzy prezentowali się naprawdę ciekawie. Jeszcze przed sezonem domagałem się odejścia Czecha z Emirates Stadium, ale widocznie Wenger miał rację twierdząc, że kapitan reprezentacji naszych południowych sąsiadów jeszcze się odrodzi. Było widać w jego grze łatwość, brak tremy i to, że cieszył się grą. Rozumiał jednak, że w tym momencie był najstarszym Kanonierem na boisku i wiedział jak wiele od niego zależy. Coquelin, poza bardzo słabym debiutem z United na Old Trafford, w każdym meczu prezentuje się bardzo dobrze. I nie ważne, czy gra na boku obrony, czy na środku pomocy – potrafi się dostosować i rzeczywiście pomóc drużynie. Najbliższy mecz już w środę – gramy na wyjeździe z Boltonem i mam nadzieję, że przełamiemy w końcu niemoc w Premier League. Jeśli chcemy w przyszłym sezonie zobaczyć AFC w Lidze Mistrzów to trzeba zacząć zdobywać punkty i odrobić stratę do Chelsea.