Czekałem z publikacją tego tekstu do momentu, gdy wszystko zostanie oficjalnie potwierdzone. Niby o transferze wiadomo było wcześniej, ale jednak mimo wszystko czułem się bardzo nie pewnie i czekałem na oficjalne informacje. Dziś się doczekałem. Podobno dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. W nosie mądrości niesione przez przysłowia ma jednak Thierry Henry, który właśnie, co prawda jedynie na zasadzie wypożyczenia, dołączył do zespołu Arsenalu. Król wraca do swojego królestwa.
Spełniło się tym samym jedno z moich marzeń. Zobaczę jeszcze Henry’ego w czerwonej koszulce z armatką na piersi w oficjalnym spotkaniu. W kosmos pewnie nie polecę, tak samo jak nie odbędę podróży w czasie. Na planie zdjęciowym „FRIENDS” z pewnością się już nie pojawię, a na mistrzostwo AFC jeszcze trochę będę musiał poczekać. Jednak już niedługo, już za niecałe trzy dni, zobaczę Titiego znowu grającego dla Arsenalu.
źródło zdjęcia: Arsenal.com |
Henry dołącza w bardzo ważnym momencie – Chamakh i Gervinho wylatują do Afryki, gdzie na boiskach (stadionach?) Gabonu i Gwinei Równikowej walczyć będą wraz ze swoimi reprezentacjami o zwycięstwo w PNA. Także podstawowy skrzydłowy, oraz jedyny praktycznie zmiennik dla van Persiego na jakiś czas wybywają z Londynu. Nasza siła rażenia, która w ostatnich meczach i tak pozostawiała wiele do życzenia – sześć bramek w sześciu ostatnich spotkaniach, byłaby jeszcze bardziej osłabiona. A tak, przynajmniej w małym stopniu, trochę się to wyrówna. Naprawdę nie liczę, że Thierry, przez te półtora miesiąca nastrzela tuzin goli i będzie prowadził zespół od zwycięstwa do zwycięstwa. Jeśli Francuz strzeli trzy, cztery bramki, to już trzeba będzie uznać to za dobry wynik i nie ma się, co oszukiwać. Henry nas nie zbawi, ma raczej pomóc, niż brać na siebie odpowiedzialność za grę zespołu. Wolę się nastawić w ten sposób i potem ewentualnie być miło zaskoczonym, niż postawić przed nim wysokie wymagania i srogo się zawieść. No i może dzięki jego obecności Theo Walcott w końcu nauczy się strzelać gole? Bo jeśli nie nauczy się tego podglądając Henryka, to śmiem twierdzić, że nikt nigdy go tego nie nauczy. Swoją drogą całe szczęście, że na Puchar Narodów Afryki nie zakwalifikował się Kamerun, bo gdybyśmy przez najbliższy miesiąc mieli występować także bez Songa, to o punkty byłoby naprawdę ciężko.
Tak więc bardzo cieszę się z powrotu legendy Kanonierów na Emirates i poniedziałkowy pojedynek z Leeds, w którym Titi ma zaliczyć swój drugi w życiu debiut w koszulce z armatką, oglądać będę na pewno. W takiej sytuacji nie straszna mi zbliżająca się sesja, nie straszne mi inne obowiązki. I wierzę, że w identyczny sposób myślą inni Kanonierzy, którzy tłumnie pojawią się na stadionie, aby przywitać Króla. Na trybunach powinien, więc być komplet, tak samo jak i przed telewizorami (a raczej przed komputerami). W końcu takie rzeczy nie zdarzają się za często i jeśli tylko ma się okazje, to trzeba korzystać z możliwości i cieszyć się nimi.
Witaj w domu Thierry. I weź się w końcu ogól.