No, więc nie jest. W przyszłym sezonie Liga Mistrzów UEFA straci jednego ze swoich stałych bywalców – będzie to pierwszy w historii sezon bez Arsenalu. Kanonierzy byli do tej pory rekordzistami pod tym względem – jako jedyny w Europie zespół grał we wszystkich dziewiętnastu dotychczasowych edycjach tych elitarnych rozgrywek. W tej jubileuszowej, dwudziestej, Arsenalu niestety nie zobaczymy.
To było piękne dziewiętnaście lat, nieprawdaż? Liga Mistrzów gwarantowała spore wpływy, dzięki którym mogliśmy rywalizować na rynku transferowym z bogatszymi rywalami. Nam, kibicom, gwarantowała niezapomniane emocje, a dla piłkarzy była magnesem. – Uważam, że to odpowiedni moment, żeby odejść. Chcę grać w Lidze Mistrzów, a z Arsenalem to możliwe – to słowa Mikela Artety, na drugi dzień po podpisaniu kontraktu z Kanonierami. Hiszpan zdążył w samą porę, żeby tej upragnionej Champions League jeszcze posmakować. Z resztą nie muszę przecież tłumaczyć, jak ważne są te rozgrywki, bo każdy z was świetnie zdaje sobie z tego sprawę.
Do czwartej w tabeli Chelsea tracimy, co prawda zaledwie pięć punktów, ale nic nie przemawia za tym, że jesteśmy w stanie odrobić choćby jeden. „The Blues” w każdej kolejnej kolejce pozwalają nam zbliżyć się do siebie, jakby chcąc pokazać, że naprawdę łatwo jest ich dogonić. Z prześmiewczą wręcz miną obnoszą się z tym, że im na miejscu w TOP 4 i awansie do Champions League, tak naprawdę wcale nie zależy. Bo jakby było inaczej, to przecież nie gubiliby, co tydzień punktów, prawda? Jednak nasi zawodnicy jakby za punkt honoru postawili sobie, aby zagrać rywalom na nosie i udowodnić, że jeżeli ktoś z dotychczasowej wielkiej czwórki skończy sezon bez prawa do gry w Lidze Mistrzów, to będzie to właśnie Arsenal. Z okazji korzystają za to Newcastle i Liverpool, które sukcesywnie odrabiają straty z początku sezonu i niedługo powinny doskoczyć do CFC na jakiś jeden punkt.
Jednak dla nas, ludzi, którzy mają serce w czerwono-białych barwach ozdobione zgrabną armatką, nie powinno to być żadne zaskoczenie. Arsenal nie ma czym/kim walczyć, jego działa są rozładowane i bardziej nadają się do rozbiórki, niż do naprawy i kolejnego naładowania. Z resztą dowódcy tego garnizonu chyba też skończyły się pomysły na to, jak zaatakować oddziały nieprzyjaciela i po prostu czeka on na to, co przyniesie mu los.
Jest takie przysłowie, które jak ulał pasuje do futbolowej drużyny: „Łańcuch jest tak słaby, jak jego najsłabsze ogniwo”. Oznacza to tyle, że trzech, czy czterech bardzo dobrych piłkarzy nie pociągnie całej reszty, nie ma na to szans. Dlatego łańcuch ten należy systematycznie wzmacniać. Gdy któreś z ogniw się przeciera, to wypadałoby zastąpić je nowym, mocniejszym, takim, które przedłuży jego żywotność, a nie tylko patrzeć i zastanawiać się nad tym, „ile to jeszcze wytrzyma?”. Wygląda na to, że nasz łańcuch właśnie się rozlatuje.
Od dłuższego czasu zwracałem uwagę na to, że potrzebujemy kogoś, kto będzie w stanie zastąpić van Persiego w strzelaniu goli, gdy ten się zatnie, lub – tak jak dziś – będzie miał po prostu pecha. Widocznie Wenger uwierzył, że to Holendrowi nie grozi i że w każdym kolejnym meczu wyciągać on będzie nas z najgłębszego bagna, a jakikolwiek zmiennik, to tylko zbędne nazwisko na liście płac. Van Persie i tak już zrobił swoje – zapewnił nam prawie wszystkie punkty, jakie mamy na koncie i grzechem byłoby teraz na niego narzekać. Zwłaszcza, że akurat on starał się coś zdziałać, ale najzwyczajniej w świecie piłka wolała obijać słupki i poprzeczkę, niż posłusznie wpaść do siatki. W meczu gra cała drużyna, a nie tylko Robin van Persie, więc nie mamy prawa wymagać, żeby to on przesądzał o wyniku wszystkich spotkań.
Z dobrej strony, po raz kolejny, pokazał się Alex Oxlade-Chamberlain. Podobały mi się jego przerzuty na drugą stronę boiska, jego technika i drybling. Gdy na pełnej prędkości slalomował sobie między rywalami, widziałem zawodnika, który już niedługo powinien stanowić o sile naszego klubu. Na pierwszy rzut oka widać po prostu, że chłopak ma talent i niemałe umiejętności. Zakładając, że nie sprowadzimy na tę pozycję nikogo nowego, to w przyszłym sezonie powinien na stałe wskoczyć do wyjściowej jedenastki i wraz z Gervinho hasać po skrzydłach. Alex, gdy tylko popracuje nad kondycją, grać w pierwszym składzie po prostu musi, bo jest w tym momencie o wiele lepszym zawodnikiem niż Walcott. Ach tak, Walcott.
Tak bardzo, jak chciałbym go lubić, tak bardzo jego boiskowa postawa mi w tym przeszkadza. Powoli zaczynam myśleć, że Theo te wszystkie bramkowe sytuacje marnuje celowo. No, bo w końcu jak to możliwe, że na tak wysokim poziomie, gra zawodnik, który wykorzystuje zaledwie jedną na piętnaście dogodnych szans na strzelenie bramki. Przecież on jeszcze przed sezonem rozpowiadał, że najlepiej czuje się na pozycji snajpera i tam chciałby w przyszłości grać. Wenger zarzekał się z kolei, że na szpicy akurat go widzi, i trudno mu się dziwić. Z takim wykończeniem akcji Theodore powinien mieć zakaz pokazywania się pod bramką przeciwnika – więcej tam z niego szkody, niż pożytku. Wiem, że ostatnio niemiłosiernie po nim jadę, ale obiecałem sobie, że jeżeli zagra on, chociaż pół dobrego meczu, to nie powiem o nim złego słowa. Wygląda jednak na to, że Anglik sumiennie pracując sobie na opinie najbardziej nieskutecznego zawodnika Premier League za wszelką cenę chce, abym o nim pisał. No bo bądźmy szczerzy – nawet bramkę z Aston Villą zdobył przez przypadek i gdyby tylko się dało, to trzeba było by zaliczyć ją na jego konto jedynie w połowie. Zamiast podawać wtedy do mającego przed sobą pustą bramkę AOC, Theo zdecydował się na strzał w krótki słupek. Akurat w to miejsce, gdzie stał Given. No i, oczywiście, kopnął piłkę prosto w bramkarza „The Villans”, który sparował ją w bok. Jednak na nasze szczęście Alan Hutton zachował się beznadziejnie i kopnął futbolówkę prosto w głowę naszego skrzydłowego, po czym ta wpadła do bramki. Ja naprawdę nie mam przyjemności z ciągłego pisania o tym, co wyprawia na boisku Theo i obiecuję, że przestanę narzekać, gdy tylko on przestanie niweczyć pracę kolegów z zespołu.
Cztery kolejne ligowe mecze bez zwycięstwa, tylko jeden punkt i zaledwie dziewięć strzelonych goli w dziewięciu ostatnich kolejkach. Nie za dobrze to wygląda, ale już w sobotę nadarzy się okazja do poprawy humorów. Na Emirates Stadium przyjeżdża Blackburn i ten mecz wygrać musimy. Mimo, że Rovers mają drugą najgorszą defensywę w lidze (my mamy ósmą), to na kanonadę bym nie liczył. W końcu stracili oni tyle samo goli, co Bolton, którego golkipera naszym zawodnikom dopiero co pokonać się nie udało. Ale może Theo w końcu usiądzie na ławce?