EuroPodsumowanie: Znamy wszystkich uczestników Euro

Mój drugi tekst z cyklu EuroPodsumowanie na portalu iGol.pl ujrzał światło dziennie. Serdecznie zapraszam do czytania, a dla tych, którym nie chcę się buszować po internecie, wstawiam go tutaj :)

Nie pomyliłem się przy wytypowaniu czterech ostatnich uczestników przyszłorocznego Euro, ale trzeba przyznać, że znając wyniki pierwszych spotkań, nie miałem prawa się pomylić. Żaden z trzech zespołów, które wygrały pierwsze mecze, nie roztrwonił zaliczki, a Portugalczycy, tak jak to zapowiadałem, rozjechali Bośnię i Hercegowinę.

Guus Hiddink czeka na werdykt tureckiej federacjiTurcy swoje szanse na awans pogrzebali jeszcze w pierwszym spotkaniu. Jeśli poważnie myśli się o awansie na taką imprezę, jaką jest Euro, to nie można przegrać meczu o wszystko i to na własnym terenie. A już zwłaszcza w stosunku 0:3. Chorwaci wyszli na boisko w Zagrzebiu nie po to, aby wygrać, ale aby nie dać tureckim piłkarzom nawet cienia nadziei na korzystny rezultat. Bo wiadomo, że różne cuda już w piłce widzieliśmy, więc jeżeli Turcy zwęszyliby szansę, to w sumie mogliby ją wykorzystać. A tak, gdy nie pozwala się rywalowi rozegrać piłki w środku pola i stosuje się ciągły pressing, to można doprowadzić go do szewskiej pasji. Kolejne minuty upływały, a bezsilni goście nie byli w stanie zrobić czegokolwiek, co w najmniejszym nawet stopniu przybliżyłoby ich do awansu. Trzy groźne strzały (z czego dwa niecelne) przez cały mecz to zdecydowanie za mało. Dlatego ten bezbramkowy remis jest wynikiem jak najbardziej słusznym. Jak już wspominałem we wcześniejszym tekście, Guus Hiddink to dla mnie największy przegrany tych eliminacji. Do tej pory, gdziekolwiek się nie pojawiał, to zawsze odnosił sukces. PSV, Chelsea, Real, Korea Południowa i Rosja. Tam dał radę, a w Turcji mu się nie powiodło. Jego drużyna człapała całe eliminacje i doczłapała do baraży – w sumie, gdyby Niemcy odpuścili sobie ostatni mecz z Belgią, to dla Turków zabrakłoby miejsca nawet w barażach. Jestem ciekawy, co teraz z nim będzie. Jego kontrakt z turecką federacją obowiązuje do połowy 2012 roku i on sam chciałby pozostać na stanowisku selekcjonera, a nawet przedłużyć kontrakt. Jednak jego zachcianki nie mają w tym momencie wielkiego znaczenia. W najbliższych dniach wszystko powinno się wyjaśnić.

Tomas Rosicky poprowadził reprezentację Czech do awansu na EuroMoich oczekiwań nie zawiedli Czesi, którym gorąco kibicowałem. Wydaje się, że zmiana pokoleniowa w reprezentacji naszych południowych sąsiadów zakończyła się powodzeniem (w końcu). Trzeba przyznać, że ostatnio Czesi tworzyli drużynę, gdy po boisku biegali Pavel Nedved, Karel Poborsky, Vladimir Smicer, Tomas Galasek i Jan Koller. Czyli jednak dobre parę lat temu. Od tamtej pory czeski futbol stanął w miejscu, a według jednego z najstarszych i najbardziej znanych powiedzeń – jeśli się nie rozwijasz, to się cofasz. Tak więc czeska piłka zaczęła się cofać w rozwoju. Eliminacje do ostatniego mundialu z czystym sumieniem Czesi mogli uznać za stracone. Wyprzedzili ich nawet ubożsi sąsiedzi, Słowacy, a to było dla Czechów nie do przełknięcia. Na szczęście w porę nad tym zapanowano – zmieniono trenera, odważnie postawiono na młodych zawodników i liczono, że tym razem klapy nie będzie. Teraz miejsca legend zastępują Jaroslav Plasil, Vaclav Pilar, Tomas Rosicky, Petr Jiracek (strzelec jedynej bramki we wtorkowym meczu) i Tomas Pekhart. Mniej znani (oczywiście poza Rosickim), może mniej utalentowani, na pewno mniej doświadczeni, ale za to z równie wielkim sercem do gry i w końcu rozumiejący się na boisku liderami tej drużyny mają być Petr Cech i „Rosa”, którzy ostatnio ze zmiennym szczęściem grają w Premier League, w barwach dwóch londyńskich zespołów, jednak w kadrze prezentują się z jak najlepszej strony. Jak powiedziałby to Kazimierz Węgrzyn: „fajny, naprawdę fajny zespół”. Chciałbym, aby obecna generacja czeskich piłkarzy choćby w pięćdziesięciu procentach odznaczyła się w dziejach futbolu tak jak poprzednia. Czarnogóra jest bardzo, bardzo młodym państwem i ma jeszcze czas na odniesienie sukcesu na arenie międzynarodowej (czyt.: awans na turniej mistrzowski). Czesi pokazali jej miejsce w szeregu, wygrywając obydwa spotkania barażowe i nie dając Czarnogórcom strzelić nawet jednego gola. Jednak, bez wątpienia, w następnych eliminacjach, na mistrzostwa świata w Brazylii, Vucinić, Jovetić i spółka będą w stanie namieszać.

Irlandczycy cieszą się z awansuJeszcze w lepszych humorach niż Chorwaci do meczu rewanżowego przystąpili reprezentanci Irlandii. Pierwsze spotkanie, odbywające się w Tallinie, wygrali aż 4:0 i w rewanżu musieliby chyba zacząć strzelać do własnej bramki, aby takie prowadzenie roztrwonić. Oczywiście, niczego takiego nie zrobili i skromnym 1:1 przypieczętowali awans na Euro. To dla nich spory sukces, gdyż to dopiero drugie mistrzostwa Europy, na które wywalczyli awans. Te pierwsze odbyły się już kawał czasu temu, w 1988 roku (wtedy niżej podpisanego nie było jeszcze na świecie) i skończyły się po zaledwie trzech meczach. Jednak, patrząc obiektywnie, trzeba przyznać, że nic nie zapowiada, aby teraz miało być lepiej. Irlandczycy trafili do czwartego, najsłabszego koszyka i w grupie znajdą się z dwoma lub trzema potęgami europejskiej piłki (przy maksymalnym farcie może być tylko jedna, lecz na to raczej nie ma co liczyć). Ale jeśli twierdzę, że Czarnogóra nie jest jeszcze gotowa na udział w takim turnieju, to co tu można napisać o Estonii? Co prawda, w eliminacjach prezentowała się nie najgorzej i na ostatniej prostej do drugiego miejsca wyprzedziła Serbię. Na to drugie miejsce w grupie Estończycy solidnie sobie zapracowali i znaleźli się na nim sprawiedliwie. Jednak nie prezentują oni nawet takiego poziomu, jaki w 2004 roku prezentowali Łotysze, którzy też poprzez baraże zakwalifikowali się na mistrzostwa w Portugalii, a w sumie nic na nich nie wskórali. Inna sprawa, że trafili do grupy śmierci, z Niemcami, Czechami i Holandią. Sądzę, że Irlandczycy gwarantują wyższy poziom i będą w stanie ugrać na boiskach w Polsce i na Ukrainie zdecydowanie więcej, niż udałoby się to Estończykom. Dlatego fajnie, że to Irlandia zakwalifikowała się na Euro i w akcji zobaczymy Robbie'go Keane'a, Damiena Duffa i Shaya Givena, a nie Kaimara Saaga, Konstantina Wasilijewa i Sergieja Pareikę.

Cristiano Ronaldo strzelił Bośniakom dwa golePrawdziwą wisienką na torcie było spotkanie w Lizbonie. Tak jak napisałem w relacji z meczu (możecie ją przeczytać tutaj), Portugalczycy rozegrali naprawdę dobre zawody i tego dnia poradziliby sobie z drużyną dużo silniejszą niż Bośnia. A że sprawę całkowicie pokpił Senad Lulić, to było im tym łatwiej. Naprawdę, niepojętym dla mnie jest, że w czasach, gdy za grę w piłkę kosi się tak wielkie pieniądze, to niektórzy piłkarze potrafią być tak nieodpowiedzialni. Zachowanie Lulicia było tak samo głupie jak kogoś, kto, mając już na koncie żółty kartonik, ściąga koszulkę po zdobytej bramce. Za coś takiego powinna być kara finansowa – koniec, kropka. Od juniorów wszystkim piłkarzom trenerzy wałkują, że z arbitrem się nie dyskutuje, ewentualnie może robić to kapitan. I nieważne, czy ma się akurat rację, czy nie – sędzia może zrobić, co mu się tylko podoba, włącznie z wyrzuceniem takiego delikwenta z boiska. Jak widać, niektórzy do tej pory tego nie pojęli i potrafią gadać tak dużo i tak głupio, aby w ciągu zaledwie sześćdziesięciu sekund ujrzeć dwie żółte kartki. Do momentu, gdy na boisku przebywało 22 zawodników, Bośniacy mieli jeszcze jakieś szanse w walce z Portugalczykami, ale gdy byli zmuszeni grać w osłabieniu, było wiadomo, że dobrze się to dla nich nie skończy. Dlatego uważam, że wynik 6:2 jest jak najbardziej sprawiedliwy i w pełni oddaje przebieg spotkania. W drużynie gospodarzy dobrze zagrali wszyscy zawodnicy, ale mnie spodobała się zwłaszcza gra Rubena Micaela, który dał niezłą zmianę. Wszedł na boisko na ostatnie pół godziny i rozegrał naprawdę dobre zawody. Jego asysta przy pierwszej bramce Postigi pokazała, jak wielki potencjał drzemie w tym zawodniku. Pod koniec meczu mógł zanotować jeszcze drugą asystę, ale zamiast podać do lepiej ustawionego Cristiano Ronaldo, zdecydował się lobować wychodzącego z bramki Begovicia i o mały włos nie strzelił gola. Wracając jednak do poprzedniego wątku, to z całym szacunkiem dla głupiego zachowania Lulicia, jednak i tak największą winę za porażkę Bośni w barażach ponosi Vedad Ibisević. Napastnik Hoffenheim w pierwszym spotkaniu, w Zenicy, popisał się doprawdy niesamowitym wyczynem – w ciągu jedenastu minut zmarnował trzy stuprocentowe sytuacje do zdobycia gola. Gdyby udało mu się wykorzystać wtedy choć jedną, to kto wie, jak wyglądałoby dzisiejsze spotkanie. W każdym razie, będzie się miała bośniacka prasa nad kim pastwić.

Oryginalny tekst na iGol.pl