Szczerze muszę przyznać, że nie oglądałem spotkania z Norwich City, gdyż w tym czasie miałem kilka innych rzeczy na głowie. Z wynikiem byłem jednak na bieżąco, gdyż kazałem młodszemu bratu wysyłać do mnie smsy po każdej bramce, bądź kartce. Brat wywiązał się z zadania doskonale i dzięki temu nie musiałem, co chwilę sprawdzać wyniku, aby wiedzieć jak wygląda sytuacja. Dlatego, że meczu nie widziałem, zdecydowałem się nic o nim nie pisać, bo mijałoby się to z sensem. Bo co miałbym napisać? Że van Persie znowu pokazał klasę? To przecież wie każdy z was. Jednak muszę o tym napisać po meczu z Borussią. Van Persie jest WIELKI, a Arsenal w końcu zaczyna grać tak, byśmy sobie tego życzyli.
Nie ma się co oszukiwać – do 50. minuty, czyli do pierwszej bramki naszego „Latającego Holendra”, Borussia była zespołem od nas lepszym, grającym dokładniej i mającym więcej szans na zdobycie gola. Wymowne było to, że około 30 sekund przed golem, realizator pokazał ilość oddanych w tym meczu strzałów. Arsenal – 1 strzał, 1 celny; Borrusia – 6 strzałów, 3 celne. To mówi samo za siebie, czyż nie? Ale wtedy stało się to, do czego my, kibice Arsenalu w ostatnich latach przywykliśmy, tyle, że w drugą stronę. Przeważnie (i mowa tu o 75% naszych porażek) było tak, że to „Kanonierzy” atakowali, grali odważnie, oddawali po 10 strzałów na bramkę, tyle, że strzelali prosto w ręce bramkarza, albo obok któregoś ze słupków. A potem jedna kontra i 0:1. Skądś to znacie, co nie? Tym razem wyglądało to podobnie, tyle, że to my będąc broniącą się, strzeliliśmy gola. To znaczy strzelił go Robin, oczywiście. I wtedy to my zaczęliśmy kontrolować grę, uspokoiliśmy ją i w końcu zdobyliśmy gola numer dwa. Wypunktowaliśmy rywala, który zaczął mecz lepiej i miał kilka dobrych sytuacji na zdobycie gola. Jednak to Arsenal jest zespołem bardziej doświadczonym – tak wiem, że brzmi to śmiesznie – i to właśnie tym doświadczeniem pokonał Borussię.
Jednak nie byłoby tej bramki, gdyby nie Alex Song… co on tam zrobił! Zakręcił wokół siebie trzech rywali, założył im ze dwie siatki, obiegł ich, zapytał, w którą stronę ma biec dalej i wrzucił piłkę w pole karne z taką precyzją, jakiej pozazdrościliby mu David Beckham, czy Karel Poborsky z najlepszych lat. „Czarny Messi” jak nazwał go po tej akcji któryś z komentatorów, pokazał, że jest w tym momencie jednym z naszych najważniejszych piłkarzy. Według mnie to właśnie on, a nie Wilshere czy Arteta, jest naszym najważniejszym pomocnikiem, elementem kręgosłupa tej drużyny. Szczęsny, Vermaelen, Song, van Persie. Tak właśnie to wygląda. Bez któregoś z tych piłkarzy spada jakość naszego zespołu. Co prawda ostatnio długo radziliśmy sobie bez Verminatora, ale akurat w tym czasie na wyżyny wzniósł się Koscielny, który udanie go zastąpił i kiedy tylko mógł naprawiał błędy Pera. Naprawdę mieliśmy szczęście, że Laurent pokazał klasę akurat w tak ważnym momencie. Pokazał, że potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność za defensywę i rozstawić starszych, bardziej doświadczonych kolegów po boisku. Według mnie to właśnie on powinien, obok Verminatora występować w pierwszej jedenastce, a Per może być świetnym zmiennikiem, a w pierwszym składzie grać, gdy któryś z nich jest zmęczony lub zawieszony. Ale odbiegłem od Songa, bo to na nim chciałem się skupić. No więc powtórzę jeszcze raz – Song jest naszym najlepszym i najważniejszym pomocnikiem. W każdym meczu wykonuje tytaniczną wręcz robotę, biega, odbiera piłkę, podaje, odbiera, walczy, odbiera. Nie prowadzę jakiś specjalistycznych statystyk, ani nawet ich nie śledzę, ale z całą pewnością to właśnie Alex jest najczęściej odbierającym piłkę zawodnikiem AFC. W każdym meczu udowadnia, że jest jednym z najlepszych wynalazków Wengera w ostatnich latach.
Kameruńczyk dołączył do Arsenalu, jako nikomu nieznany 18-latek. Zaczynał na pozycji stopera, ale Boss widząc w nim wielki potencjał i zmysł do gry kombinacyjnej przesunął go nieco do przodu robiąc z niego defensywnego pomocnika. To właśnie na tej pozycji ogrywał się w młodzieżowym zespole AFC i w rezerwach, aż w końcu w styczniu 2008 roku powędrował na wypożyczenie do Charlton Athletic, gdzie olśnił krytyków, ekspertów, sędziów, menedżerów, kibiców i w końcu samego Wengera. Po 13 meczach powrócił na Emirates Stadium i od tamtej pory jest ważnym elementem układanki francuskiego szkoleniowca. Czasem niektórzy na niego narzekają, że nieodpowiedzialny, że lubi się popisywać, że zamiast podać bezsensownie przytrzymuje piłkę. No i niby takie cechy skreślają go, jako defensywnego pomocnika. Sprawiają, że żaden trener, oprócz Wengera właśnie, by na niego nie postawił. Śkreślił na samym początku. Pamiętam, był taki mecz z Manchesterem United, jeden z pierwszych Alexa z armatką na koszulce, gdy najpierw odebrał Cristiano piłkę w polu karnym, a potem (tutaj ta nieodpowiedzialność) się z nim zabawił i zamiast wybić piłkę, okiwał go, przepuszczając piłkę pod jego nogami. Po tym spotkaniu Wenger powiedział, że Song albo jest niezwykle pewny swoich umiejętności i będzie wspaniałym piłkarzem, albo nic a nic nie myśli na boisku i nic z niego nie będzie. Oczywiście nie jest to dosłowny cytat, ale było to coś w ten deseń. Jak widać wyszło na to, że umiejętności ma i myśli za dwóch... "No ale nieodpowiedzialny!" krzyną niektórzy. Jednak te minusy nie mogą przesłonić nam plusów. Pewnie, ja też bym chciał, aby Alex stawał się jeszcze lepszy, bo niektóre elementy wciąż może doskonalić, ale bądźmy poważni – nie ma w Premier League drugiego, tak dobrego defensywnego pomocnika. Nawet Essien, który jeszcze kilka lat temu był na tej pozycji absolutnym numerem jeden i wyprzedzał Songinho o lata świetlne, teraz może mu, co najwyżej buty czyścić. Chciałbym być w tej kwestii obiektywny, ale nie wiem czy mam na to szanse, bo jednak Song to jeden z moich ulubieńców. Myślę jednak, że w tym momencie rzeczywiście zostawił całą konkurencję daleko z tyłu i staje się dla Arsenalu tym, kim był przez wiele lat Patrick Vieira. Ostoją środka pola, liderem, walczakiem, kimś, na kogo zawsze można liczyć w trudnych momentach. A do tego jest zdecydowanie lepszy technicznie i skuteczniejszy pod bramką przeciwnika, niż był w swoich najlepszych latach Vieira.
A co do RvP – swoją grą udowadnia, jak niekompetentni ludzie zasiadają w FIFA (prawie tak niekompetentni jak w PZPN, ale bez przesady) i kto tam decyduje o wyróżnianiu zawodników. Jeśli nominacje do Złotej Piłki FIFA dostali tacy zawodnicy jak Eric Abidal, Kun Aguero, Dani Alves, Diego Forlan, Thomas Mueller, Neymar czy Wesley Sneijder, to jakim prawem w tym towarzystwie zabrakło miejsca dla van Persiego? Bycie drugim najskuteczniejszym strzelcem 2011 roku (więcej goli ma jedynie Cristiano) to za mało? 33 gole w 30 spotkaniach i średnia 1, 1 gola na mecz nie robią wrażenia? Ja wiem, że Arsenal delikatnie mówiąc nie jest teraz na topie, ale nie oceniamy tu chyba osiągnięć klubów, w których grają piłkarze, ale to, jak oni sami się w tym momencie prezentują. A RvP wygląda na jednego z najlepszych napastników na świcie i nie ma wątpliwości, że obecny rok był dla niego lepszy niż dla Forlana, Rooney’a, Muellera czy Benzemy. A ta czwórka oczywiście do Złotej Piłki została nominowana. O holendrze zapomniano. Jednak ani ja, ani wy nie mamy na to wpływu, więc chyba nie ma się co denerwować… Po prostu kolejny dowód na to, że nie wystarczy grać bardzo dobrze, żeby zostać docenionym i na to, że FIFA robi, co chce i nie da się do niczego przekonać. Dlatego uważam, że nie powinniśmy się tym przejmować. Gdyby Złota Piłka wciąż byłą przyznawana przez dziennikarzy francuskiego France Football, to można by się jeszcze obruszyć, zdenerwować. Jak to?! Dziennikarze, profesjonaliści? I pominęli świetnie grającego van Persiego? Oburzające. Ale w takim przypadku, gdy o nominacjach decydują w ludzie, którzy na piłce znają się tak jak ja na matematyce, czyli trzy po trzy, to ich opinia nie powinna mieć dla kibiców, ani tym bardziej piłkarzy, większego znaczenia.
Możemy się jedynie cieszyć, że nasza „10” jest w tak świetnej formie i w każdym kolejnym meczu potrafi ukłuć. I wiecie co? Dobrze, że Wenger jest tak uparty. Przecież, gdy zaledwie kilka lat temu kibice (większość w Internecie) żądali pozbycia się van Persiego i pozyskania kogoś, kto będzie w stanie rozegrać ponad dziesięć spotkań w sezonie, to Wenger właśnie ich wyśmiał i kazał czekać. On wiedział, że gdy tylko holenderski napastnik będzie zdrowy, to pokaże, na co go naprawdę stać. Że będzie strzelał gola za golem i udowodni, że warto było się trochę podenerwować. Kazał tylko poczekać. Czekaliśmy, czekaliśmy i w końcu się opłaciło. Gole rzeczywiście są, no i co ważniejsze, od dłuższego czasu żadna kontuzja się do Robina nie przyplątała. Teraz trzeba tylko trzymać kciuki, żeby tak już zostało. Nie ma, co kusić złego losu, więc uważajcie na przechodzenie pod drabiną, na czarne koty i na lustra. Nie zróbcie niczego, co mogłoby wam potencjalnie przynieść pecha, bo wasze szczęście, to także szczęście Arsenalu :)