Wróciłem do pisania akurat, gdy zaczęła się przerwa reprezentacyjna, czyli w sumie sezon ogórkowy. Teraz trzeba trzymać kciuki za reprezentację, kibicować zawodnikom, z którymi, na co dzień wcale się nie utożsamiamy. Bardziej interesuje mnie zdrowie i forma Sagny, niż Piszczka, Gervinho, niż Obraniaka i van Persiego, niż Lewandowskiego. Nie wiem czy tylko ja tak mam, czy tylko mnie ci „nasi” piłkarze tak mało obchodzą. Ale naprawdę cieszę się, że kibicuję zagranicznemu klubowi. W ten sposób mogę się odciąć od tego całego bagienka, mieć to wszystko gdzieś. Odpocząć od kibicowania na kilka dni, bo w tym czasie nie trzymam kciuków za nikogo.
Nie kibicuje reprezentacji Polski, bo w tym momencie nic mnie z nią nie wiąże. Nie trzymam kciuków ani za Anglików, ani za Francuzów, Hiszpanów czy Holendrów. Jest mi wszystko jedno, kto z nich wygra swoje mecze, kto strzeli więcej goli, a kto się ośmieszy na oczach całego świata. I naprawdę mi z tym dobrze, bo czuję się emocjonalnie związany tylko z Arsenalem. Oczywiście nie zawsze tak było. Gdy grali Polacy, to oglądałem mecze z takim samym zaciekawieniem i z takimi samymi nerwami, jak spotkania AFC. Ale mi przeszło. I to wszystko dzięki naszym wspaniałym działaczom, piłkarzom, trenerom, którzy nas, kibiców mają w nosie tak głęboko, że aż widzę ich zatoki. W kadrze obok skazanych za korupcję, wypierających się udzielonych dzień wcześniej wywiadów, marnujących w meczu trzy setki, wiecznie narzekających i bez charakternych zawodników grają obcokrajowcy. Obraniak, Perquis, Boenish, Polanski nie będą śpiewać polskiego hymnu. Nie wiedzą, jakie święto dziś obchodzimy i to właśnie dla nich treningi kadry prowadzone są po angielsku, aby nie czuli się pokrzywdzeni. Do dopełnienia tego cyrku przydałby się jeszcze Arboleda, Bruno, Roger, Melikson. Wtedy nasza kadra nie zmieściłaby się w normach, jakie docelowo za kilka lat mają obowiązywać w Premier League: tzw. zasadzie „6+5”. Sześciu Brytyjczyków i pięciu zagranicznych piłkarzy. U nas jest w tym momencie 7+4, więc jeszcze, jakimś cudem, się łapiemy. Ale czego nie robi się, aby utrzymać ciepłą posadkę?
Gdybym urodził się w Krakowie, Warszawie czy Poznaniu i kibicował jakiemuś polskiemu zespołowi, Wiśle, Legii, Lechowi, to pewnie nie potrafiłbym się od tego tak odciąć. Zawsze byłoby jakieś powiązanie, czułbym emocjonalne z tymi polakami, którzy w kadrze jeszcze grają. A tak mogę się po prostu nie przejmować. Zwłaszcza, że teraz nie jest to już nasza reprezentacja, tylko cyrk na kółkach, z obierkami zamiast orzełka. Ale jak mówię, nie mam zamiaru tracić nerwów, bo i tak nic nie wskóram. Tym betonem nie da się zawładnąć, tak samo jak nie da się przekonać działaczy Arsenalu do wydania zarobionych na Cesku i Nasrim pieniędzy. Jednak wolę się przejmować problemami „Kanonierów”, niż płakać za zamordowanym orzełkiem. Tym bardziej, że w obecnej sytuacji, gdy dla tych pożal się „związkowych działaczy” barwy, orzeł i kibice są warci tyle, co nic. Liczy się dobry kontrakt, wysokie wynagrodzenie i brak podróbek reprezentacyjnych koszulek. A opinia fanów i faktyczny poziom polskiego futbolu to jedynie powód do żartów przy połówce.
Euro 2012 bardzo chętnie obejrzę. Fajnie będzie zobaczyć w akcji takie drużyny jak Anglia, Szwecja, Portugalia. W końcu taka szansa, by na własne oczy obejrzeć tyle interesujących spotkań nie ruszając się ze swojego kraju, zdarza się raz w życiu. Ale nie będę trzymał kciuków za Polaków drużynę, która będzie nas na mistrzostwach reprezentować. W sumie, jeśli przegrają trzy mecze grupowe i zakończą turniej z bilansem 0-12, to polskiej piłce wyjdzie to na lepsze, niż awans do ćwierćfinału. Odejdzie Smuda, zmieni się działaczy, wyrzuci pseudo polaków i z powrotem umieści się Orła na lewej piersi. Wtedy z kadrą znowu będą tacy kibice jak ja, którzy chcą prawdziwej reprezentacji, a nie maszyny do zarobienia kilku milionów. Takich piłkarzy, których orzełek nie będzie palił, a słowa hymnu będą dla nich oczywistością, a nie czymś, czego trzeba się nauczyć do Euro, a jeśli się nie uda, to trudno.