Arteta rozstrzygnął losy mistrzostwa, tytuł dla United

Późne trafienie Mikela Artety przesądziło nie tylko o zwycięstwie Arsenalu nad Manchesterem City, o prześcignięciu w tabeli Tottenhamu, ale także o losach mistrzostwa. Szejkowie sponsorujący pensje piłkarzom Citizens na wymarzone trofeum będą musieli poczekać jeszcze, co najmniej 12 miesięcy. W tym roku tytuł po raz kolejny trafi na Old Trafford. Najważniejsze jednak, że Arsenal znów zepchnął na czwarte miejsce w tabeli Tottenham.

Piękne spotkanie, całkowicie zdominowane przez Kanonierów. City miało przebłyski, ale na niewiele się to zdało i gdyby wynik miał odzwierciedlać przebieg spotkania to na tablicy świetlnej widniałoby 3:0. Niestety Thomas Vermaelen uparł się, aby nie strzelić w tym meczu gola, zabrał także trafienie Robinowi van Persiemu, a Aaron Ramsey niezmiennie za wszelką cenę pragnie udowodnić, że to właśnie jemu należy się statuetka dla najgorszego zawodnika Arsenalu w tym sezonie. Niektórzy pewnie powierzyliby ją Chamakhowi, ale wołam o rozwagę! Marokańczyk bardzo rzadko pojawia się na boisku i mało kiedy ma okazję coś solidnie spieprzyć. Dodatkowo, chyba nikt nie pokłada w nim żadnych nadziei i siłą rzeczy nikogo on nie zawodzi. W takim więc wypadku Ramsey, w którego wierzy choćby Wenger, wypada pod tym względem dużo gorzej.

Wracając do samego meczu – Kanonierzy wyraźnie dominowali i pokazali, że są drużyną, która wie jak się gra w piłkę, co w ostatnich miesiącach mocno się im odbierało. Swoją szansę, a nawet dwie, miał Robin van Persie, ale tak jak w ostatnich trzech spotkaniach, wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Najpierw gola pozbawił go Thomas Vermaelen, który wybił futbolówkę z linii bramkowej, a w drugiej połowie Holender trafił piłką w słupek. Przy tej sytuacji błąd popełnił Vincent Kompany, co nie zdarza się przecież za często i rasowy snajper powinien z takiego prezentu skorzystać. RvP klasy odmówić przecież nie można i rzeczywiście zrobił on wszytko jak należało. Niestety kosmos chyba uwziął się na naszego kapitana i nie pozwoli mu pobić rekordu Alana Shearera z sezonu 1994/95, kiedy to Anglik 34 razy pokonywał bramkarzy rywali. Póki co Robin ma na swoim koncie 26 ligowych trafień i aby pobić wynik ówczesnego zawodnika Blackburn Rovers w następnych sześciu meczach musi ukłuć co najmniej ośmiokrotnie. Gdy popatrzymy na rywali, z którymi zagramy w zbliżających się tygodniach, nie wydaje się to niemożliwe – oprócz meczu z Chelsea zostały nam spotkania z Wolves, Wigan, Stoke, Norwich i WBA. Taki Arsenal, jaki zobaczyliśmy dzisiaj każdą z tych ekip powinien odprawić z bagażem czterech bramek. Gdyby rzeczywiście Kanonierzy utrzymali wysoką dyspozycję, to Robin powinien przynajmniej powalczyć o pobicie rekordu popularnego „Sziry”. Ale nie to jest teraz najważniejsze, prawda? Najważniejsze, że na czwarte miejsce spadł Tottenham i znowu możemy patrzeć na ukochanych sąsiadów z góry. Oj jakie to słodkie uczucie.

Świetne spotkanie rozegrali Mikel Arteta, którego wszędzie było pełno i Thomas Rosicky, który rozgrywał piłkę niczym pewien Hiszpan, za którym niektórzy fani Arsenalu do tej pory płaczą. Ta dwójka od dłuższego czasu prezentuje się zaskakująco dobrze i oby tak było jak najdłużej. Obydwaj wykonują w środku pola tytaniczna wręcz robotę i ich wkład w ostatnie wyniki Arsenalu jest trudny do przecenienia. Hiszpan udowodnił, że nie tylko potrafiłby przebiec maraton, ale także, że jako jeden z niewielu naszych zawodników nie boi się uderzać z dystansu. Całą drugą połowę bluzgałem pod nosem i każdemu kolejnemu zawodnikowi w czerwonym trykocie, który tylko dotykał piłki na połowie rywala, kazałem uderzać. Uderzać, uderzać, uderzać! A oni jak na złość chcieli wejść z piłką do bramki. Vermaelenowi prawie się to udało, ale gdy i to nie wypaliło, Mikel chyba się zdenerwował i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. A raczej nogi. I dobrze, bo jak się skończyło wszyscy wiemy. Hiszpan, jest obok Oxa naszym najlepszym transferem w tym sezonie, ale ma zdecydowanie większy wpływ na grę i to dlatego właśnie jemu należy się palma pierwszeństwa. A teraz wyobraźcie sobie, co to by było, gdyby Arteta przywdziewał koszulkę Arsenalu już w zeszłym sezonie, lub dwa lata temu… Mistrzostwo nagle zdaje się być całkiem realne, nieprawdaż? Ale wracamy na ziemie.

W dwóch najbliższych spotkaniach – z Wolverhampton na wyjeździe i z Wigan na Emirates, z pewnością nie zagra Laurent Koscielny. Francuz dostał dziesiątą w tym sezonie żółtą kartkę i najbliższe dwa mecze obejrzy z wysokości trybun. Dwa tygodnie temu w meczu z Aston Villą Kosa nawet nie pojawił się na boisku, aby przypadkiem nie wykluczyć się z dzisiejszego meczu i całe szczęście, bo bez niego nie byłoby pewnie tak różowo. Jego miejsce w wyjściowym składzie zajmie Johan Djourou i gdyby nie to, że rywale są, jacy są, to pewnie ostro bym protestował. Z napastnikami Wilków i The Latics nawet on powinien sobie jednak poradzić – zwłaszcza, że we wspomnianym meczu z Villą zaprezentował się całkiem nieźle. Bądźmy dobrej myśli.

Na koniec parę słów należy poświęcić statystyce, Manchesterowi United i Mario Balotelliemu. City oddało tylko 5 strzałów – dwa niecelne i trzy zablokowane przez naszych defensorów. Wojciech Szczęsny więc nieźle się wynudził w bramce, ale oby tak nudnych dla niego spotkań było jak najwięcej. Tymczasem Arsenal, który miał aż 64% posiadania piłki uderzał na bramkę Joe Harta aż 13-krotnie, z czego pięć razy celnie. Jeśli doliczyć do tego strzał w słupek van Persiego i genialne wręcz spieprzoną akcję przez Ramseya w doliczonym czasie gry, to trzeba przyznać, że wygląda to lepiej niż dobrze. Aaron konsekwentnie udowadnia nam, że nie nadaje się do gry w barwach AFC i że najbliższy sezon spędzić powinien na wypożyczeniu – np. w Boltonie. Z kolejnego, 20. już mistrzostwa Anglii cieszą się piłkarze Manchesteru United. Sir Alex bije kolejne rekordy i fajnie, że żyjemy w erze, kiedy swoje sukcesy święci najlepszy chyba szkoleniowiec w historii. Co do „Super Mario”, to brak mi słów. Wszyscy widzieli, co Włoch wyprawiał na boisku i że powinien z niego wylecieć jeszcze w pierwszej połowie. Faul na Songu, potem dwa na Sagni – napastnik ze śmieszną fryzurą prosił się o karę i w końcu się doprosił. FA z pewnością nie puści tego płazem i ukarze krnąbrnego zawodnika zawieszeniem na kilka spotkań. Po tym, co powiedział po meczu Roberto Mancini, że „Manchester City będzie próbował sprzedać Balotellego po sezonie” wydaje mi się, że było to jego ostatnie spotkanie w barwach The Citizens. Ten sezon Włoch ma już z głowy przez swoją głupotę, a w przyszłym, o ile nic się w tej kwestii nie zmieni, błękitnej koszulki City już nie założy. I dobrze, bo naprawdę nie mam zamiaru oglądać w Premier League kogoś, komu zamiast na grze w piłkę, bardziej zależy na złamaniu nogi rywalowi.

PS Nasri, what’s the score?


Wesołych Świąt ;)