Na dwumecze Bayernu z Realem i Chelsea z Barceloną czekam z niecierpliwością. Chciałbym, aby rozegrane zostały jak najszybciej, najlepiej jutro. Za takie właśnie pojedynki kochamy futbol, czyż nie? Wspaniałe drużyny, wielka stawka, wybitni piłkarze. Dużo goli. Bardzo dużo goli. Oby.
Jeśli miałbym stwierdzić, komu najbardziej życzę zwycięstwa, to chyba Bayernowi. Ogólnie nie przepadam za tą drużyną, ale tym razem chciałbym, aby monachijczycy awansowali do finału Champions League, a potem go wygrali. Grają w końcu u siebie, fani byliby wniebowzięci, a to o nich przecież w całej tej zabawie chodzi. I nie ważne, że to Niemcy, naprawdę ;)
Najbardziej prawdopodobny scenariuszem jest jednak awans Realu i Barcelony, a co za tym idzie trzysta pięćdziesiąte szóste Gran Derbi w ostatnich trzech latach. Chyba wszystkim te mecze się już mniej, lub bardziej przejadły i każdy chciałby zobaczyć coś innego. Pewnie, gdy w kwietniu Barca podejmie na Camp Nou Real też zasiądę przed telewizorem, jak miliardy innych osób, aby po raz tysięczny obserwować pojedynek dwóch najlepszych obecnie drużyn europy. Niech grają, kartka, tiki-taka, długie podanie, tiki-taka, symulka, kartka, kartka, gol, symulka, tiki-taka, symulka, gol, gol. Mecz skończy się wynikiem 3:0 dla Barcelony, dwóch zawodników Realu wyleci z boiska, Mourinho znowu będzie narzekał na sędziego, który nie podyktuje ewidentnego, według niego, karnego przy stanie 0:0, lub 0:1. Nie bawię się we wróżenie z fusów, jednak Grad Derbi są na tak przewidywalne, że ktoś niezwiązany z Katalończykami, lub z Królewskimi ma ich z czasem po prostu dość. Fajnie obejrzeć sobie to w lidze, gdy walczą między sobą o mistrzostwo Hiszpanii, ale dodatkowe „Derby Europy” (kto do cholery nazwał te mecze Derbami Europy?!) w Lidze Mistrzów to coś po prostu ponad moje nerwy. I pewnie nie tylko moje.
Na razie nie przejmuję się jednak finałem. W stanie błogiej nieświadomości czekam na mecze półfinałowe i mam nadzieję, że się nie zawiodę, bo obiecuję sobie po nich sporo. Bayern – Real, to pojedynek dwóch zabójczo efektownych ekip, zdecydowanie najskuteczniejszych w swoich ligach. Robben, Ribery, Kroos i Gomez, kontra Ronaldo, Oezil, Kaka i Benzema. Lahm kontra Marcelo, Neuer kontra Casillas. Zapowiada się świetnie i nie ma się co z tym faktem kłócić. Oby jednak na samych zapowiedziach się nie skończyło i ci wybitni piłkarze pokazali, dlaczego uważani są za najlepszych na świecie. Żadnej z ekip nie zabraknie motywacji, to pewne – Bawarczycy w razie awansu finał rozegrają u siebie, na Allianz Arena, a Real zrobi wszystko, aby do tego finału trafić. W końcu najprawdopodobniej ich rywalem w tym spotkaniu będzie Barcelona. A czego więcej może chcieć Jose Mourinho, niż zdobycia trzeciego w karierze Pucharu Mistrzów, zostawiając w pokonanym polu odwiecznego rywala? Pytanie tylko, którym będzie się bardziej chciało.
W drugim półfinale zdecydowanie łatwiej wskazać faworyta. Barcelona powinna poradzić sobie z po prostu kiepską ostatnio Chelsea i awansować do finału. Fajnie by było, gdyby londyńczycy podjęli walkę z Dumą Katalonii, ale gdy na ławce rezerwowych widzę Roberto Di Matteo, a na boisku Fernando Torresa, to ciężko mi wierzyć w ich potencjalny sukces. Chelsea broni jednak honoru brytyjskiego futbolu i należy trzymać za nich kciuki. Zwłaszcza, że są rywalem do miejsca w Top Four. Niech więc grają w Lidze Mistrzów jak najdłużej, aby nie mogli się skupić na Premier League.