Nie tym razem

Siedem wygranych spotkań pod rząd – tak dobrze nie było już dawno… najstarsi górale nie pamiętają, kiedy ostatni raz Arsenal notował tak dobrą passę. Gdyby udało się odnieść ósme zwycięstwo, była by to pierwsza taka seria od 2004 roku, kiedy to na boiskach Premier League błyszczał zespół Invincibles. Niestety tym razem się nie udało i punkty zostały na Loftus Road.

Ochotę do pisania miałem ostatnio wręcz odwrotnie proporcjonalną do osiąganych przez Arsenal wyników. Kanonierom szło świetnie, a ja się z każdą kolejną wygraną coraz bardziej rozleniwiałem. Na blogu nic się nie działo, ale postaram się, aby w najbliższym czasie sytuacja się zmieniła. Po za tym o grze Arsenalu w ostatnim czasie pisali wszyscy, wszyscy widzieli jak graliśmy i jak odprawialiśmy z bagażem bramek każdego kolejnego rywala. No a że tym razem Kanonierzy niestety polegli, to stwierdziłem, że czas najwyższy wrócić do blogowania.

Na początek krótki komentarz postawy poszczególnych zawodników. Jak wiecie są tacy, nad którymi uwielbiam się pastwić. Oczywiście nie bez powodu, przecież sami dają mi do tego powody. Z tych, którzy mają monopol na grę w pierwszym składzie są to Theo i Ramsey. O ile Anglik zaczął chyba ostatnio zostawać po treningach i ostro pracuje nad wykończeniem akcji (w końcu uczy się od samego RvP), o tyle Aaron jak grał, tak gra dalej. Walcott przestał marnować dogodne sytuacje i gdy ma przed sobą bramkarza, to przeważnie umieszcza piłkę w bramce, a nie między kibicami na trybunach, jak to miał w zwyczaju. Jego gra zaczyna mi się podobać i mam nadzieję, że w ten sposób Anglik daje nam znać, że nie przestał się jeszcze rozwijać i ma nam sporo do zaoferowania. Walijczyk niestety zamiast wziąć przykład ze starszego kolegi dalej zmyka z treningów jako pierwszy i to widać. Co z tego, że w pierwszej połowie miał 86% skutecznych podań, skoro naprawdę nic z nich nie wynikało. Bezużyteczna gra stała się już jego znakiem firmowym – niby statystyki nie są dla niego jakieś okrutne, niby nie prezentuje się najgorzej, ale to jednak tragedia. Nic z tego nie wynika, nie zalicza on asyst, nie strzela goli (raz na rok to i kij od miotły wystrzeli), nie tworzy dogodnych sytuacji swoim kolegom. Naprawdę z Walijczyka nie ma na boisku najmniejszego pożytku. Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby, gdy Wenger zdecydował się go wypożyczyć na następny sezon do klubu pokroju Boltonu, lub Sunderlandu. Ma on dopiero 21 lat, czyli tyle co niżej podpisany, więc spokojnie może on spędzić sezon  na wypożyczeniu. W miejscu, gdzie jego gra nie przysporzy tylu frustracji kibicom i gdzie będzie mógł w końcu rozegrać się na dobre.

Co do samej gry – gdy wynik meczu otworzył Taarabt byłem przekonany, że zwycięstwo mamy w kieszeni. Naprawdę. W ostatnich tygodniach Kanonierzy przekonali nas, że są w stanie wyjść z każdych kłopotów i odrobić (prawie) każde straty. Gol Theo tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że prowadzenie z Arsenalem 1:0 to zdecydowanie groszy wynik, niż bezbramkowy remis – gdy trzeba gonić rywali, Kanonierzy grają zupełnie inaczej. Prezentują się o niebo lepiej, tak jak na 13-krotnego mistrza Anglii przystało. Przy stanie 1:1, zamiast szybko objąć prowadzenie i zapewnić sobie spokojną dalszą część spotkania, The Gunners znowu robili wszystko, aby do bramki nie trafić. Szkoda, że skuteczność zatracił gdzieś Robin van Persie, bo bez jego goli o zwycięstwa jest niezwykle trudno. Wiadomo – ostatnie dwa mecze wygrać się udało, ale jak widać jego trafienia są nam po prostu niezbędne.

Nie rozumiem też, dlaczego tak późno Wenger wziął się za robie zmian – że coś nie gra widać było od około 55 minuty i już wtedy w bój należało puścić Gervinho i AOC, ale Boss niestety przyświrował i myślał, że będziemy w stanie wygrać ten mecz z Ramseyem na boisku. Niestety to byłoby za piękne i francuski szkoleniowiec został za swoją lekkomyślność pokarany. Może to i dobrze, bo zrozumie, że jeszcze trzecie miejsce jeszcze nie jest zagwarantowane i nie możemy na następne spotkania wychodzić w dziesięciu. Mam nadzieję, że da mu to do myślenia. A teraz trzeba grzecznie trzymać kciuki za Swansea City, które jutro na White Hart Lane spróbuje odebrać punkty Tottenhamowi. Dobrze by było, gdyby Łabędziom się udało – wtedy zachowamy niezbędną przewagę nad Kogutami. W przeciwnym razie Spurs zrównają się z nami punktami i może znowu zrobić się niebezpiecznie. Ale Walijczycy nie takie rzeczy już w tym sezonie robili, więc można im zaufać, że przynajmniej wymęczą gospodarzy i tanio skóry nie sprzedadzą.