Wojciech Tomasz Szczęsny, bramkarz Arsenalu został przez dziennikarzy popularnego tygodnika „Piłka Nożna” uznany za piłkarskie odkrycie 2011 roku. Trudno się z tym wyborem nie zgodzić, bo w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy Wojtek naprawdę dokonał niesamowitego postępu, wspiął się na szczyt i teraz może z góry patrzeć na wszystkich maluczkich. Jest największym odkryciem właśnie kończącego się roku nie tylko w Polsce, ale i chyba w całej Europie. Jednak kibiców AFC z pewnością zdziwiła wiadomość, że to Robertowi Lewandowskiemu, a nie Wojtkowi właśnie, przypadł tytuł najlepszego polskiego piłkarza A.D 2011. Z początku też tego wyboru nie rozumiałem, ale po chwili, takiej naprawdę krótkiej, gdy ochłonąłem i zobaczyłem nominowanych w obydwu kategoriach wybór „Lewego” nagle stał się oczywisty.
W sumie Lewandowski jest aktualnym mistrzem Niemiec i podstawowym napastnikiem Borussii. Wykorzystał swoją szansę i nie pozwala wstać z ławki rezerwowych Lucasowi Barriosowi, który w zeszłym sezonie uznawany był za największą gwiazdę BVB. Teraz Argentyńczyk z paragwajskim paszportem może, co najwyżej zadowolić się wchodzeniem na boisko z ławki rezerwowych, bo na wygryzienie ze składu Roberta nie ma najmniejszych szans, a na zmianę taktyki się w Dortmundzie nie szykuje. W dodatku „Lewy” jest najskuteczniejszym polskim piłkarzem na świecie. Ma na swoim koncie najwięcej bramek ze wszystkich polskich snajperów. Wliczając w to także tych grających w Polsce. Ale i Francji, Turcji, Luksemburgu czy Katarze. Gwoli ścisłości wyprzedza go Łukasz Cieślewicz, który reprezentuje klub B36 Torshavn i strzelił dla niego już 17 bramek. Jednak na Wyspach Owczych, bo tam właśnie gra Cieślewicz, sezon rozgrywany jest systemem wiosna – jesień, czyli całe rozgrywki, nasz super strzelec, ma już za sobą.
Tak więc Lewandowski coś już osiągnął, mistrzostwa Niemiec nie zdobywa się przecież na co dzień. A czym pochwalić się może Wojtek, po za tym, że wywalczył miejsce w bramce jednego z najsilniejszych (wciąż przecież) klubów w Europie? Oczywiście, gdyby grał – powiedzmy, że też bez sukcesów – w Realu czy Barcelonie, to pewnie wygrałby plebiscyt w cuglach. Ale na nasze szczęście, Szczęsny jest zawodnikiem Arsenalu i na razie nic się w tej kwestii chyba nie zmieni. No, więc czego takiego dokonał Szczęsny? Otóż póki, co niczego. Pewnie, jest świetnym zawodnikiem, jednym z piętnastu, może dziesięciu najlepszych w Europie na swojej pozycji, z wielką charyzmą i parciem na sukces. W ciągu roku z czwartego bramkarza AFC stał się kimś nie do zastąpienia, kimś bardzo ważnym, bez kogo nie możemy sobie wyobrazić pierwszej jedenastki „Kanonierów”. Wywalczył też pewne miejsce w reprezentacji i podczas przyszłorocznych Mistrzostw Europy będzie prawdopodobnie najmłodszym reprezentantem Polski w tym turnieju. To wszystko jest naprawdę warte podziwu i wręcz niesamowite, ale chyba nie na tyle, aby uhonorować Wojtka dwoma statuetkami. Z resztą taka sytuacja miałaby miejsce pierwszy raz w historii. W dodatku jest jeszcze młody, zaledwie kilkanaście dni starszy od niżej podpisanego, więc z pewnością jeszcze się rozwinie.
Poza tym, będąc nagrodzonym tytułem „Odkrycia” trzeba by było zrobić coś naprawdę niesamowitego, aby zostać także piłkarzem roku, coś naprawdę nie z tej ziemi. Sam fakt, że został nominowany do obydwu kategorii, jest już wymowny. Tyle, że w tej ważniejszej kategorii miał godnych rywali, a „Odkryciem” zostać po prostu musiał. Jeśli popatrzymy na innych nominowanych – Bartosz Salomon i Michał Żyro, to staje się to oczywiste. Jeden gra gdzieś w drugiej lidze włoskiej i głośniej jest o jego potencjalnym transferze do Barcelony, Interu, czy Sportingu, niż o samej grze, a drugi zagrał kilka spotkań w polskiej ekstraklasie. Nic dziwnego, że nie mieli szans w starciu z naszym bramkarzem. I wydaje mi się, że to właśnie dzięki osobom Żyro i Salomona, Lewandowski mógł być pewny tryumfu dużo wcześniej – jak już wspominałem nie zdarzyło się jeszcze, aby jeden piłkarz wygrał zarówno w kategorii piłkarza, jak i odkrycia, a mając takich przeciwników, Wojtek „Odkryciem” po prostu musiał zostać. Jeśli Szczęsny utrzyma tak wysoką dyspozycję i pomoże „Kanonierom” coś wygrać, to w przyszłym roku, jako że odkryty już drugi raz nie będzie, spokojnie powinien zostać wybrany na piłkarza roku.
Poza tym dziennikarze „PN” wybrali jeszcze Trenera, Ligowca, Pierwszoligowca i Obcokrajowca Roku, a czytelnicy, za pomocą smsów mieli głosować na Drużynę Roku. No więc wygrali odpowiednio – Maciej Skorża, Sebastian Mila, Adrian Błąd, Miroslav Radović i Legia Warszawa. O ile Mila i Radović na statuetki w jakimś stopniu zasłużyli, a w przypadku piłkarza Zawiszy Bydgoszcz ufam dziennikarzom, to wybór Skorży jest co najmniej dziwny i niezrozumiały. Sam awans z fazy grupowej Ligi Europy nie powinien zamazywać obrazu jego pracy w Warszawie – poprzedni sezon był w wykonaniu Legii tragiczny, a w tym, pomimo, że jest już dużo lepiej, to klub ITI dalej pozostaje w cieniu Śląska. Śląska, który na wyżyny wniósł Orest Lenczyk. 69-letni szkoleniowiec najpierw wyciągnął klub ze strefy spadkowej i zdobył z nim wicemistrzostwo, a teraz usadowił na miejscu lidera tabeli T-Moblie Ekstraklasy. W dodatku Śląsk Lenczyka dwukrotnie podejmował Legię prowadzoną przez Skorżę i dwukrotnie ją w stolicy ogrywał. Tak więc wybór Skorży, jest jak dla mnie, na wyrost. Nie doceniono pracy Lenczyka, a także Jacka Zielińskiego i Waldemara Fornalika, których drużyny w 2011 roku prezentowały się o wiele lepiej niż Legia...