O meczu z Barceloną powiedziano i napisano już praktycznie wszystko. Teraz moja kolej. Arsenal wcale nie chciał wygrać (a nawet grać), Barcelona była o niebo lepsza, a przy tym sędzia Massimo B. (o nim nie będzie ani słowa, oficjalnie go bojkotuję) czuwał, aby Katalończykom nic złego się nie stało. Tak samo jak Wenger i nasi zawodnicy wprawili nas trzy tygodnie temu w wielki zachwyt, tak samo teraz srogo nas zawiedli. Piłkarze pokazali zupełny brak woli walki i pomysłu na grę. Muszę przyznać, że ten mecz był historyczny. Pierwszy raz w życiu widziałem Arsenal, który nawet nie oddał strzału (choćby niecelnego) na bramkę rywala. Panowie i Panie historia napisała się na naszych oczach!
Barcelona zagrała doskonałym pressingiem i za każdym razem, gdy którykolwiek z naszych zawodników był przy piłce, miał już przed sobą trzech piłkarzy Klubu ze stolicy Katalonii. Po za tym naszym nie chciało się nawet biegać. Jedyni, którzy próbowali cokolwiek ratować, to dwaj najlepsi zawodnicy Arsenalu w obecnym sezonie: Nasri i Wilshere, oraz Djourou i o dziwo Almunia. Dla nich za ten mecz należą się słowa pochwały, bo jako jedyni trzymali poziom i nie pozwolili nam zapomnieć, że to ARSENAL przebywał na boisku. Nasri, jako jedyny próbował ciągnąć grę do przodu, ale nawet, kiedy wychodził z kontrą, nikt oprócz Jackiego nie ruszał tyłka z własnej połowy. Nasri zrobił w tym meczu, co mógł, pokazywał się partnerom, szukał gry i asystował przy golu Busquetsa wrzucając piłkę z rogu (który notabene wywalczył zupełnie w pojedynkę). Wilshere pokazał prawdziwie brytyjski charakter. Nie odpuszczał, biegał, szarpał (też za koszulki) i próbował powstrzymać zawodników gospodarzy. Djourou rośnie nam na wielkiego stopera i ciekaw jestem jak wyglądać będzie nasza obrona, gdy TV5 będzie już zdrowy. A Almunia zagrał tak samo dobrze jak rok temu na Emirates i gdyby nie on, Villa zapewne ustrzeliłby hattricka.
Bardzo zawiedli mnie Fabregas (żaden z niego lider, nie potrafił ciągnąć nas do przodu, nie był w stanie zmotywować partnerów i sprezentował Barsie gola na 1:0), Rosicky (jak zwykle, człowiek tragedia, czego się nie dotknie to partaczy; pierwszy do odstrzału po sezonie) i Clichy (zdecydowanie najgorszy defensor Arsenalu w tym spotkaniu; tragiczna gra w obronie, bezmyślne zachowanie na boisku, oby nigdy więcej nie zagrał tak beznadziejnie). Ale najbardziej zawiódł mnie Wenger. Na Emirates widzieliśmy zupełnie inny zespół, pełen polotu, woli walki i nadziei – Boss wiedział, co trzeba powiedzieć piłkarzom, by dali nam tyle radości. Trafione zmiany dały nam upragnione zwycięstwo i szanse na awans. A na Camp Nou jakichkolwiek szans pozbawił nas właśnie Wenger. Trzymając na boisku Rosickiego (czy ktoś już wie, po co on w ogóle wyszedł w pierwszym składzie?!), każąc grać z nadmierną asekuracją i nawet nie kontratakować przy stanie 1:1. Czysta głupota. Oczywiście wszystko mogłoby się skończyć inaczej, gdyby van Persie nie został wyrzucony z boiska, ale tak się niestety nie stało. A ja nie mam w zwyczaju „gdybać”. Przeszłości nie zmienimy, więc trzeba ją zaakceptować. Nie mam serca dłużej pisać o tym meczu, bo rozpamiętywanie go nic nie da. Po za tym nie mam zamiaru pisać ani o nieprofesjonalnym zachowaniu zawodników FCB, ani o postawie sędziego - to wszyscy widzieli.
Na plus:
Almunia, Djourou, Wilshere, Nasri
Na wielki minus:
Clichy, Rosicky, Cesc, Bendtner (Nicklas Będę Najlepszy Na Świecie Bendtner nie potrafi nawet przyjąć piłki), Wenger
Reszta bez oceny.
Teraz pozostaje nam walka o FA Cup i mistrzostwo Anglii. Wciąż możemy sprawić, by zeszłoroczny dublet Chelsea pozostał w Londynie. Już w sobotę Arsenal zagra z United w Pucharze Anglii. Ciekaw jestem czy podniesiemy się z kolan, po dosłownym uduszeniu nas na Camp Nou i dostaniu lekcji futbolu od Birmingham na Wembley. Pokażemy w końcu charakter i grę godną Arsenalu w ważnym meczu, czy znowu schowamy się na boisku udając, że nas nie ma? Sukces z United będzie nam bardzo potrzebny, bo jeśli w ciągu dwóch tygodni stracimy szanse na aż trzy trofea, to wypada stwierdzić, że nasze miejsce jest w lidze U-18, a nie w najlepszej na świecie Premier League. Głęboko wierzę, że Arsenal ocknie się na Old Trafford i pokaże, że wciąż jest poważną drużyną walczącą o najwyższe laury.
Życie potrafi jednak pozytywnie zaskakiwać. Jeszcze 10 minut temu byłem pewny, że meczu z United nie zobaczę. A tu psikus, niespodzianka. Mecz jest dopiero o 18:15, czyli spokojnie zdążę wrócić z pracy, zjeść z rodzinką obiad (mam narzuconą obowiązkową obecność), otworzyć browarka i siąść przed TV. Mam nadzieję, że tym razem po meczu będę mógł napisać „dumni po zwycięstwie”, a nie po raz kolejny „wierni po porażce”. Tego drugiego hasła mam już szczerze dosyć. Zwłaszcza, że z United wygraliśmy ostatnio w sezonie 2008/2009, czyli całe wieki temu. Trzeba wykorzystać tę okazję i pozbawić Diabły obydwu pucharów. Wtedy sezon 2010/11 uznam oficjalnie za udany.