Serce mi bije jak szalone, a ręce całe się trzęsą. Od rana nie mogę opanować emocji i myślę tylko o meczu na Camp Nou. Nie da się ukryć, ten mecz to nasze być, albo nie być w Champions League i nie wyobrażam sobie, bym miał podchodzić do niego spokojnie. Zwłaszcza, że mamy naprawdę duże szanse udowodnić, że Arsenal to Klub, który jest w stanie wygrywać z wielkimi i zdobywać trofea. Żadne inne wydarzenie, żaden inny mecz, żadne zwycięstwo nie będzie w stanie przekonać tych wszystkich niedowiarków, że Kanonierzy naprawdę potrafią.
Pierwsze spotkanie wygrane 2:1, po naprawdę dobrym meczu, to zaliczka niczego sobie. Trzeba strzelić gola, zapieprzać aż miło i nie pozwolić Katalończykom rozwinąć skrzydeł. Jeśli Wilshere i Koscielny zagrają na Camp Nou, tak samo jak na Emirates, to o Messiego i środek pola możemy być spokojni. Jeśli Arszawinowi dalej będzie się tak chciało jak ostatnio, Nasri ciągle będzie czarował piłkę jakby miał do niej pilocik, a Cesc wyjdzie od pierwszych minut to naprawdę nie powinniśmy się o golę martwić. Zwłaszcza, że Barcelona zagra bez Puyola i Pique.
Wojtek radzi sobie lepiej niż dobrze. Chyba nikt się nie spodziewał, że mój rówieśnik na stałe wywalczy miejsce w bramce Arsenalu. Kilkoma interwencjami naprawdę uratował nam tyłki, a brytyjska prasa nazywa go nowym Peterem Schmeicheem. Czy dla tak młodego zawodnika, można znaleźć lepsze słowa uznania? Clichy i Sagna wracają do wielkiej formy, z sezonu 2007/08, kiedy to zostali nominowani do Jedenastki Sezonu Premier League. O dziwo, od tamtej pory obydwaj zdecydowanie obniżyli loty, ale w ostatnich miesiącach aż miło jest patrzeć na ich grę. Chyba nareszcie dorośli piłkarsko. Djourou i Koscielny zasługują na miano super duetu. Wiadomo, słabszy mecz może się zawsze przytrafić, ale na nich raczej możemy liczyć. JD, od kiedy przebojem wdarł się do pierwszego składu, nie oddaje w nim miejsca, a Koscielny potrafi zagrać tak perfekcyjne zawody, że Messi, czy Tevez po prostu nie mogą dojść do piłki. Ciekawe, co zrobi Wenger, gdy do zdrowia wróci Verminator? Tak więc, o defensywę też bym się nie martwił, zwłaszcza, że w tym sezonie mamy trzecią obronę w PL. A gdyby nie felerny mecz z NUFC, to mielibyśmy najmniej straconych goli w całej lidze!
Gdyby naszym przeciwnikiem nie była Barcelona, tylko Liverpool, Bayern, Chelsea czy Real to martwiłbym się o wiele bardziej. Na Anfield Road, Alliazn Arena, Stamford Bridge czy Santiago Bernabeu kibice zawsze stawiają przyjezdnych pod ogromną presją. Gdy 60 tysięcy gardeł bluzga i drze się na Ciebie, nogi mogą się poplątać. Ale na Camp Nou kibicowanie kończy się na oprawie. Flagi, portrety piłkarzy i jakieś hasła rzucane po hiszpańsku to wszystko, na co mogą liczyć piłkarze FCB. Żadnego zdzierania gardeł, głośnych przyśpiewek i szaleństw (chyba, że po golu). Dlatego, wierzę, że nasi spokojnie sobie poradzą. Nikt na nich gwizdać nie będzie (przynajmniej nie non stop), nikt nie wejdzie im w głowy i nie zacznie niszczyć psychicznie. A takie akcje w Premier League są na porządku dziennym. Dlatego nie sądzę, by Kanonierzy mieli się czegokolwiek przestraszyć.
Na rozluźnienie żarcik z serii „Stare, ale jare!”:
-Czemu NASA prowadzi badania na Camp Nou?
-Bo to jedyne miejsce na Ziemi, gdzie nie ma atmosfery.
Całym sercem i umysłem jestem już z piłkarzami Arsenalu. Nie mogę usiedzieć w miejscu i nie myślę już o niczym innym. Niech ten mecz się już zacznie…
Aha, mam nadzieję, że Katalończycy przyszykowali już zraszacze... ;)